Jedna z etiud…

Dostrzegam hinduskiego sadhu, podszedłem bliżej, może zamienilibyśmy jakieś słowo, gdyby mój przyszły rozmówca nie zaczął się wić i pełzać, upodabniać się do węża w ruchach i swej istocie, niczym Naga.
Powiedziałem sobie”wiejemy, nic tu po mnie”, biegnąc na wprost przez ulicę, w „cieniu” swojego miasta. Po chwili dostrzegam pewien szczegół, odwracając głowę widzę, że mój niedoszły rozmówca nie może „biec” za mną na wprost, musi czekać na symboliczny pojazd i dodatkowo, będzie mnie mógł dopiero ścigać drogą okrężną.
Pomimo tego zbiegam w pełnym biegu, przeskakując co kilka schodów, w bezpieczną część miasta. Słoneczna atmosfera dodaje mi animuszu.

Już w spokojnym tempie dochodzę do dużej bramy, wjazdu, wchodzę na podwórko, rozglądając się dookoła.
Zaparło mi dech, to co zobaczyłem, było totalnym zaskoczeniem, ktoś pod fasadą budynku ukrył swoje schronienie.
Na zewnątrz budynek, z drugiej zaś strony, wysoki na kilka pięter nawis skalny, na którym był wzniesiony, a dokładniej przyczepiony dom.
Pokoje, okna, kręte schody, kolorowe zasłony, pastelowe barwy, różne ozdoby wszystko to oddawało specyfikę tego miejsca. Ktoś przyszedł i tłumaczył mi co to za miejsce…

ps. określenie „cień” zaczerpnąłem z cyklu „AMBER” Rogera Zelaznego

28 stycznia 2007

Dom bez schodów

Podjechałem pod zaniedbaną kamienicę.
Przy wejściu zobaczyłem siedzących kloszardów, z bliska ocena sytuacji zmieniła się diametralnie, to była straszna rudera, tak zagracona, zniszczona, wszędzie pełno śmieci, odchodów ptaków, jak nie sam widok by niejednego odrzucił, to zapach dopełniłby całej reszty.

Jakimś cudem przeszedłem przez te zwały śmieci, i tutaj kolejne zdziwienie ten budynek nie ma schodów.
W budynku mieszka wiele rodzin, a schodów jak na lekarstwo.
Wszedłem do pierwszego mieszkania, spotkałem jednego domownika i pytam się go o drogę na górę, wskazał mi przejście które znajdowało się pod sufitem tuż za najwyższą półką starej szafy.
Przez ten otwór przeszedłem piętro wyżej do kolejnego mieszkania, w kolejnym sytuacja się powtarza domownicy wskazują mi przejście na kolejny poziom.

Tłumaczę napotkanym ludziom powód swojej wspinaczki, że muszę zamontować antenę satelitarną na dachu, swojemu kumplowi, ale w myślach wiem, że on już nie żyje.
Ale jest jeden szczegół który wiąże jego osobę z moim żyjący przyjacielem.

Czyżby ten dom był jego wnętrzem? Jedno co nasuwa mi się na myśl to brak komunikacji między poziomami, a ja montuję coś co może pomóc choć na chwilę obejść ten brak wewnętrznej łączności.

Dom którego nie ma

Widzę pustynię, gdzie nie gdzie widać trochę suchej zieleni
Krzątają się ludzie, w domu który jest, a zarazem go nie ma
Nie widać ścian, ale co nie znaczy że ich nie ma
Wszystko istnieje, a zarazem jest tylko symbolem
Opadły firanki z okna, którego nie ma
Przyprószył je piasek nadchodzącej piaskowej burzy
Obok domu stoi prawie nagi mężczyzna z rozłożonymi rękoma
Pomiędzy nimi ma blaszane skrzydła, a wiatr porusza całą jego sylwetką
Wciąż stoi tak jakby chciał zatrzymać wiatr, chwilami tylko podchodząc do swojego towarzysza
Prosząc go aby mu domalował kolejny znak na ciele, tak jakby wiatr rozmazując wzory pozbawiał go sił
Dom którego nie ma, przygotowywał się na przyjęcie burzy

Fabryka snów - sztuka śnienia, bajki terapeutyczne, rozwój