Zagłębić się w bezczas

Siedzę czasem w mojej Króliczej Norze i pozwalam myślom płynąć swobodnym nurtem. Często jednak pozostaje we mnie świadomość czasu. Ten zaś jakoś szybko goni do przodu, uwiera gdzieś w siedzenie 😉 przeszkadza i rozprasza. W takich chwilach pragnę zanurzyć się w Bezczas, gdzie nie ma nic, tylko ja i trwanie.

Ktoś może powiedzieć, ze Bezczas nie istnieje. Też tak myślałam, gnając do przodu przez życie, bo wszak Czas w miejscu nie stoi. Nawet w medytacji istniała we mnie zakodowana świadomość czasu, bo cały swój czas podzieliłam na mniejsze czasy 😉 Był więc czas snu, czas posiłku, czas medytacji, czas pracy, czas nauki, itd. Zauważcie, że dość często właśnie tak dzielimy czas. Na czas młodości, czas beztroski, czas przeszły dokonany i niedokonany, czas teraźniejszy, czas przyszły, czas, który nigdy nie stoi w miejscu. A dlaczego nie zatrzymać go na kilka chwil? Dla siebie i swojej świadomości.

Gnałam przez Moje Królicze Norki, śpiesząc się niczym Biały Królik, powtarzający: „Och, na pewno nie zdążę”. I pewnego dnia w najmniej spodziewanym miejscu i warunkach spotkałam Bezczas. Trwał on zaledwie kilka minut 😉 ale dla mnie był tym czym był, czyli właśnie Bezczasem. Zanurzyłam się w niego odczuwając jedynie istotę Trwania. Nagle z mej świadomości uleciał czas. Nie było ważne na jak długo 😉 ważne, że uleciał.

W tym Trwaniu udało mi się dotknąć swojej duszy. Było to jak nagłe olśnienie, przebudzenie. Od tamtego czasu 😉 staram się podczas medytacji zanurzać się w Bezczas. Nauczyłam się na tych kilka chwil wyłączać świadomość czasu. Zanurzam się w siebie, Trwam sobie w mojej Króliczej Norze bez pośpiechu, bez czasu, który ograniczał. Mój Bezczas może trwać zaledwie kilka minut, a jednak daje spokój i relaks, bo zbliża mnie do Istoty Siebie Samej. Do Źródła, w którym jest wiedza. O mnie i o wszystkim, co poznać zapragnę.

Polecam, więc wszystkim, zwłaszcza tym, którzy dopiero wkraczają na drogę rozwoju duchowego i stawiają pierwsze kroki w medytacji, by zagłębili się w Bezczas. Nie jest to trudne. Wystarczy przyjąć swoją ulubioną pozycję medytacyjną, wyciszyć umysł, pozwolić myślom popłynąć swobodnie i zastanowić się nad istotą Trwania. Po prostu Być. Poczuć siebie, swoją istotę, bez pośpiechu, bez ponagleń. Tylko, a może aż Być.

A tym, którzy myslą, że do takiego zanurzenia się w Bezczas potrzeba znaleźć dużo czasu, najlepiej w samotności, by nikt nie przeszkadzał, powiem, że się mylą. Ja w swój Bezczas pierwszy raz zanurzyłam się na… basenie 😉 Stałam pod kaskadą wody, puszczanej cyklicznie, na zamianę z fontannami i biczami wodnymi. Był szum spadającej wody, ja i trwanie. Mój Bezczas. Naprawde można, trzeba tylko chcieć.

Gelnhausen, Niemcy lipiec 2010

Savanto

To jest historia o pewnym młodym chłopaku. Chłopak ten, zafascynowany duchowością i filozofią dalekiego wschodu wiele czasu poświęcał rozwijaniu i odkrywaniu właściwości własnego umysłu. Wiele nocy spędził na próbach zrozumienia natury świata i ludzi. Doświadczał także wielu niesamowitych przeżyć. Utwierdziły go one w przekonaniu, że wciąż jest wiele niepojętych dla ludzkiego umysłu zagadnień. W miarę jak jego wiedza i poczucie siły rosły, coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu o tym, że „nic nie jest w stanie go zniszczyć”. Nic i nikt.

Pewnego dnia poznał niesamowicie interesującą dziewczynę. Od chwili pierwszej rozmowy zadurzył się w niej. Często wymieniali korespondencję, w której często udzielał jej rad opartych na głębokich filozoficznych przemyśleniach. Imponował jej swoją inteligencją, wiedzą, spokojem i pozytywną energią jaka od niego płynęła. Był dla niej w czymś rodzajem „mistrza”, „słońca”. A jemu, zakochanemu, oczywiście to odpowiadało.

Z czasem więź pomiędzy nimi zawężała się, aż doszło do wymarzonego momentu. Chłopak dowiedział się, iż jego obiekt westchnień odwzajemnia jego uczucia. Pomimo tego, że coraz bardziej dostrzegał jej wady i to, jak uzależnia się od niego, nie mógł posiąść się ze szczęścia. Był jej narkotykiem i chciał nim być.
Myślał, że może ją zbawić. Że jego pozytywne emocje zniwelują to, co niepoukładane w jej wnętrzu. Poświęcał jej cały swój wolny czas i uwagę, wkładając energię w to, by pojęła pewne rzeczy i zmieniła w swoim życiu na lepsze. Jego ego jej potrzebowało – bo czuł się z tym wspaniale. Jak Bóg.

W końcu przyszedł czas, w którym mogli się spotkać. Znał już jej długą i wyboistą historię. Chciał zrzucić ten ciężar z jej pleców. Chciał oczyścić jej wnętrze, by mogła wreszcie korzystać w pełni życia i dostrzec jego piękno – tak jak on je dostrzegał. Postanowił zadziałać bezpośrednio. Ułożył ręce na jej splocie słonecznym i brzuchu, koncentrując się z całych sił. Zobaczył ciemność wypełnioną wirami. Używał całej swojej energii, by móc ją rozświetlić.

Po wszystkim czuł się jak zbity pies. Znajomość gwałtownie się zakończyła, pozostawiając głęboką emocjonalną rysę w jego psychice. Długo nie mógł pogodzić się z tym jak z nią postąpił. Dał jej tyle nadziei – a potem odwrócił się plecami i odszedł. Wiedział, że to dla niego dobre rozwiązanie, ale cierpiał. Porzucił ją szukając normalnej relacji, idąc za głosem serca; oszukał obrazując się jako niemal doskonałego, złamał dane obietnice. Jego wizerunek samego siebie runął w gruzach a poczucie winy nieodłącznie towarzyszyło mu przez kolejne miesiące.

Rzeklibyście, że do tego momentu jest to standardowa, miłosna historyjka, jak jedna z wielu, nie kończąca się w pięknym stylu.
Niestety, zakończenie relacji nie ukoiło jego wnętrza. Zaczął odczuwać wewnętrzny ból, który ukryty lub ujawniony, towarzyszył mu niemal przez cały czas. Radość, energia i spokój zaczęły gdzieś znikać. Z czasem ulatniały się coraz bardziej. Zaczął unikać odpowiedzialności, przestał wypełniać swoje obowiązki, wegetował całymi dniami, resztką sił próbując utrzymać w miarę normalny sposób życia i relacje, na których mu zależało. Mimo to, życie traciło dla niego kolor i sens.

Najgorszy był ból, wypalający od wewnątrz trzewia, od którego nie było ucieczki. Miał silną wolę walki – próbował wszystkich sposobów, i nic nie pomagało. Wiedział że to coś, z czym do tej pory nie miał do czynienia – nie zwykły blok emocjonalny. Długie godziny spędzone na próbach przetransformowania tego bólu utwierdziły go w tym przekonaniu. Dawniej, rozprawiał się z problemami w tydzień lub dwa. A to trwało już miesiące. Czuł jak coraz bardziej opada z sił. Często ogarniały go destruktywne myśli, szukał ucieczki w nieświadomości, nic już nie cieszyło go, sen nie dawał odpoczynku. Nie mógł już ze sobą wytrzymać i nie znosił świata. W głowie przepływały setki myśli, plącząc się w jeden wielki chaos i stawiając go na granicy szaleństwa. Organizm i psychika kapitulowały.

Czuł, że musi coś zrobić. Napisał do zaufanego przyjaciela. Wydawał mu się jedyną osobą, która może w tej sytuacji coś zdziałać. Liczył na interwencję z zewnątrz, która, jak za dotknięciem magicznej różdżki, przywróci go do stanu, w którym wszystko było dobrze. Prawda okazała się inna. Gdy pierwszy raz zwrócił się do niego o pomoc, nie mógł opanować chaosu swoich myśli, był zdesperowany, gotowy zrobić wszystko, byleby się tak już nie czuć.

Dostał parę rad i użył całej dostępnej mu energii by wcielić je w życie. Już pierwszego dnia zaszły zmiany. Ból wciąż mu towarzyszył. Zrozumiał jednak, że nie musi grać w grę, dyktowaną mu przez to niszczące, palące uczucie. Zaczął uświadamiać sobie, jak wiele elementów w jego stylu bycia i myśleniu niszcząco wpływało na jego życie. Zrozumiał że to doświadczenie jest potężną lekcją. Przyparty do muru odnalazł w sobie siły do zmiany.

Przyjaciel sugerował, że w grę może wchodzić interwencja istot nadnaturalnych. Chłopak, z natury sceptyczny, wiedział jedno – to co mu doradzano pomagało. Nie było zagrożenia, bo nie wymagano od niego niczego, co by sugerowało złe zamiary przyjaciela. Dzięki samozaparciu i wysiłkowi woli znów podniósł się na nogi. Nie było łatwo – przychodziły wątpliwości i momenty załamania. Momentami myślał, że to wszystko na nic – i tak skończy jako śmieć, nie da rady. Ale nie poddawał się.

Każdego dnia chłopak koncentrował się na tym, by być spokojnym, unikać negatywnych emocji, niezdrowych zachowań i być jak najbardziej uważnym w każdej chwili. Unikał wszelkiego rodzaju „polepszaczy” humoru, które, w gruncie rzeczy i tak nic mu nie dawały, a często działały z odwrotnym skutkiem. Istniało wiele, mentalnych i fizycznych używek w które uciekał. Teraz musiał stawić czoła własnym demonom. Twarzą w twarz.

Zaczął też widzieć, jak świat wokół ucieka. Ludzie robili dokładnie tak jak on. W takich momentach czuł się wdzięczny za to, że czuje to co czuje i ma szansę coś zmienić. Czuł się świetnie z tym, że wreszcie patrzy „lękom w oczy”, trzeźwy, nie znieczulony. Czuł się jak wojownik, walczący o życie – wygra, lub zginie. To dodawało mu sił.

Pewnego dnia, rozmawiając z przyjacielem zrozumiał, co jest dla niego ważne w życiu. Właściwie, przypomniał sobie o tym. I wiedział, że nie chce tego stracić. Zobaczył, że ma cel, że jego życie może mieć jakąś wartość, jeśli mu ją nada. Kiedyś pełen pasji, teraz zagubiony – postanowił spisać listę celi, jakie chce osiągnąć w swoim życiu. Zawarł umowę z sobą. Niezmordowanie, krok po kroku wcielał te elementy w życie. Nadal czuł ból, ale bogatszy w zrozumienie natury sytuacji i doświadczeni, pilnował, by nie dać się ponieść negatywnym myślom. Zaufał przyjacielowi i otworzył się na niego, zyskując nie tylko sprzymierzeńca, ale i mentora. Zrozumiał – że tylko on, i nikt inny, jest odpowiedzialny za własne życie. Nawet, jeśli będzie obwiniał cały świat, łącznie z sobą – nic się nie zmieni. Wystarczy zacząć działać.

Ta historia miała miejsce naprawdę. Jej bohater wciąż ją pisze, nie wiedząc, jakie będzie zakończenie. Chciałbym, żeby była nauczką dla wszystkich tych, którzy zbytnio wierzą we własne siły, myśląc, że świat zewnętrzny nie ma na nich żadnego wpływu. Dla wszystkich uciekających od życia i odpowiedzialności za nie, oszukujących siebie i innych i nie zdających sobie z tego sprawy. Dla wszystkich tych, którzy ustawili swój żagiel w życiu na niepomyślne wiatry i myślą, że nie ma ratunku.

Jak zmienić swoje życie? Cztery umowy Tolteków

Niezależnie od tego, czy zdajecie sobie z tego sprawę, czy też nie, każdy z nas zawiązuje umowy z własnym życiem. Najprościej mówiąc – są to sposoby myślenia, ścieżki naszych relacji z sobą samym i otoczeniem. W trakcie rozwoju tory naszego myślenia stają się coraz bardziej utarte, pojawiają się też owoce zasianych w umyśle ziaren. Dobra nasza, jeśli czynią nas szczęśliwymi, harmonijnymi ludzkimi istotami. Gorzej, jeśli jakiś szlak wiedzie nas prosto ku urwisku. Wtedy, zwykle na chwilę przed upadkiem zauważamy, do czego nas prowadzi i gorączkowo poszukujemy rozwiązania, zanim wpadniemy w tą umowną przepaść.

Mam dobrą wiadomość. Zmiana sposobów myślenia na takie, które będą się dla nas sprawdzać, przynosząc wymierne korzyści w życiu, jest możliwa. Tu i teraz.

W tym momencie możesz zawiązać nowy sojusz z życiem. Przemyśl to.

I Umowa

„Bądź nieskazitelny w słowach”

Najprościej wyjaśniając – bądź szczery i spójny w tym co mówisz. Wiedz że twoje słowa są wielką siłą wpływającą na rzeczywistość. Unikaj używania słów do sabotowania siebie i innych. Niech staną się narzędziem, które poprowadzi cię do miłości.

II Umowa

„Nie bierz nic do siebie”

Dla sporej części ludzi to zdanie może brzmieć dziwnie. Czy chodzi o to, żebyśmy ignorowali wszystko co się dzieje wokół nas, żyli bez pasji i emocji? Absolutnie nie.  Rzecz w tym, by zrozumieć, że każdy z nas ma własną wewnętrzną rzeczywistość  – i to co się w niej dzieje zależy tylko od niego. Każdy z nas jest odpowiedzialny za własne życie, jak bardzo by nie obwiniał innych. Chodzi o to, by wypracować w sobie stabilne, silne wnętrze, które będzie odporne na przeciwności losu i ataki innych, co pozwoli uniknąć „stania się ofiarą” rzeczywistości. Najprościej mówiąc – miej dystans!

III Umowa

„Nie zakładaj nic z góry”

Odnajdź w sobie siłę i realizuj to czego pragniesz. Masz jedno życie – jak chcesz je przeżyć? Czy, w obliczu zbliżającej śmierci chcesz żałować, że czegoś nie zrobiłeś? Myślę że nie.  Daj się ponieść energii życia i zaufaj sobie – bo tylko wystarczająco odważni by działać i ŻYĆ, mogą coś osiągnąć.

IV Umowa

„Rób wszystko najlepiej jak potrafisz”

Każdego dnia dążysz do perfekcji. Korzystaj z optimum swojej energii , a nie minimum. Każdego dnia jesteś w innej formie, ale nie ulegaj nigdy wymówkom – zawsze zrób wszystko najlepiej jak potrafisz. Skup się na działaniu a nie na jego efektach. Wtedy samo działanie wystarczy ci za nagrodę.

Umowa V*: Ucz się od Anioła Śmierci

Każdego dnia umieramy. Ta chwila już nigdy się nie powtórzy. Gdybyś miał jeden dzień życia, co byś zrobił? Czy straciłbyś go na zamartwianie się, kłótnie z bliskimi? To jest wiedza którą przekazuje nam Anioł Śmierci. Każdego dnia umieramy, w każdej chwili możemy stracić życie. Śmierć tylko wydaje nam się odległa, w rzeczywistości, tak jak życie, cały czas nam towarzyszy.  Przeżyj swój dzień tak, jakby jutro miało nie nadejść, a zrozumiesz, czym jest pełnia życia. Ponieważ uciekając od śmierci, uciekasz od życia.

Pozdrawiam!
Asti

Na podstawiem książki „Cztery Umowy” Don Miguela Ruiza

Fabryka snów - sztuka śnienia, bajki terapeutyczne, rozwój