„otóż to” – rzekła Ryba, po czym czmychnęła do lasu…
Za 7 głębokimi snami, za 7 górami niewidzialnych skarbów, za 7 myślami płynącymi niespiesznie, żyła sobie Ryba, latająca Ryba trzeba dodać.
Ryba była niebem, takim jesiennym, a właściwe to zimowym, letnim i wiosennym też. Wielką przestrzenią różnych pastelowych barw, a tak naprawdę czystym, rześkim powietrzem, które swobodnie niczym wędrowiec przemierzało różne krainy. Przenikało otaczający je świat spokojnie i po cichutku, prawie tak, jak inne dziwne stworzenie – czas.
Ogólnie była tak zmienna w swych barwach, a tak stała w swojej przejrzystości, że w zasadzie całkiem możliwe, że była zaczarowanym kryształem. A jak wiadomo kryształ to takie świecidełko, zrobione z kropli wody przez mgliste czarodziejki lasu, z wyśpiewanym przez nie blaskiem, wygładzone ich dobrymi myślami o wolności dusz. Właśnie taki miał być dla słońca i jego promieni ów kryształ.
Ryba była też drzewem, tak właśnie – zwykłym drzewem, twardo stojącym w ziemi, jej korzenie sięgały tak głęboko, że mogły do woli oglądać miejsce, w którym mieszkały najokropniejsze stwory i poczwary. Na szczęście korzenie tej dziwnej Ryby były silne i żywe i stwory wolały nie podchodzić do nich, siedziały wiec niepocieszone, kipiące nienawiścią do życia, w swoich ciemnych norach pełnych słodkich niby-skarbów.
Ryba podobno nie była Gruba, ale czasem Piła, na Bezrybiu traciła orientacje, ale zawsze była sobą. Chodzą słuchy, iż nadal pływa pośród dusz, i zagląda w różne zakamarki myśli, psoci niczym chochlik i zadowolona odlatuje z pizzą ( niejedną), cholera wie dokąd….