Niebiańska ostoja

Stałem na skraju długiego i wąskiego szpaleru drzew, z jednej strony wąski pas lasu, a z drugiej niekończąca się łąka.
Ktoś blisko mnie przycinał drzewa, było przy tym trochę hałasu, a ja widząc las chciałem poczuć jego ciszę, postanowiłem zagłębić się w nim.
Hałas zostawiłem za swoimi plecami, widząc poprzycinane drzewa coraz bardziej oddalałem się od cywilizacji.

W oddali po prawej stronie, tam gdzie królowała niekończąca się łąka, dostrzegłem ogromne drzewa, niczym baobaby, które też były po przycinane, nadawało im to specyficzny wygląd jakby były rzeźbami ze skały.
Gdy mijałem jedno z tych drzew, nasunęła mi się myśl że przypominają nasze ziemskie platany, tylko przewyższają je swoją wielkością i grubością pnia.

Powoli napawając się widokami doszedłem do krystalicznie czystej rzeki, dość szeroko się rozlewała ale jasno miała zarysowane koryto.
Na drodze do rzeki stanęła mi skarpa, to co zobaczyłem w dole zaparło mi dech.
W dół aż do rzeki rozciągała się przedziwna łąka, porośnięta była trawą, ale jaką, puszysta jakby właśnie miała okres kwitnienia, a jej biała barwa dodawała jej wyjątkowości.
U mojego boku pojawił się mój kotopies, nie mogliśmy się oprzeć temu widokowi, z radością skoczyliśmy ze skarpy w puszyste odmęty.

Lądując miękko pośród traw i kwiatów, uderzyła mnie ostrość i klarowność wszystkiego to co widzę wokół siebie. Wspaniałe barwy skrzące się w świetle słońca tutaj panującego.
Coś cudownego, ale w pewnym momencie pojawiła się myśl, „no tak nieźle pognietliśmy tą trawę i na pewno elfom to nie będzie się podobać”.
Mam nadzieję że wybaczą ten wybryk dwóm brykającym tygryskom 😉

Dostrzegłem też „samochód”, pomyślałem że zjawiliśmy się tutaj w nieodpowiednim momencie, ale okazało się że są to dzieci, które wcześniej kąpały się w rzece, a teraz suszą się w „samochodzie”. Zaprosili nas do swojego domu, ich życie musiało być związane z wodą, przez środek ich domu płynęła rzeka.
Poznałem ich rodziców, oprowadzili mnie po swoim domu, byli bardzo gościnni, także zabawiłem trochę u nich.
Wciąż widzę tą białą łąkę, barwy kwiatów, różne ich kształty i wielkości, a przede wszystkim wyrazistość wszystkiego na czy tylko zatrzymałem wzrok…

Przeciwnik

Pojawił się poprzez bliską mi osobę, ten sposób pojawienia znamionuje dla mnie z reguły wroga, który chce w ten sposób ukryć swoją naturę.
Gdy spotkałem go kilkanaście dni wcześniej, wtedy całkowicie inaczej wyglądało nasze spotkanie, na tamten czas chciał rozpoznać kim jestem i czego może się spodziewać.
Pokazał mi swoją twarz, która zmieniała się w zależności od jego woli, kształtował swoje ciało tak jak chciał.
Transformująca się twarz była ozdobiona charakterystycznym tatuażem, wszystkie te szczegóły były dla mnie wskazówką z kim prawdopodobnie mam przyjemność.

Tak jak pisałem wcześniej nasze pierwsze spotkanie przebiegało w pokojowych warunkach, przedstawił mi wtedy swoją ofertę, ukazał mi że ma nieograniczony dostęp do ludzi i ich przyjemności seksualnej, z której czerpał tak jak chciał.
Pokazał mi obrazy,w których różne pary mówiąc kolokwialnie były jego „bateryjkami”, dając do zrozumienia że jest gotów się ze mną tym wszystkim podzielić.

Spotkanie dzisiejszej nocy miało już inny przebieg…
Zobaczyłem go stojącego pod oknem, dzieliła nas odległość kilku metrów, zapytałem się go kim jesteś, z ironia odpowiedział „Przecież wiesz”.
Te słowa były dla mnie impulsem, stojąc na progu chciałem podbiec do niego, wyprostował dłoń wypowiadając słowa „Nie zbliżaj się do mnie”.

Sądziłem, że to tylko pozory ale faktycznie jego wola nie pozwalała mi się do niego zbliżyć.
Nie ustępowałem powtarzając sobie w duchu, że nie walczę tylko swoją siła, że prawdziwa siła płynie od Stwórcy.
Jego wola osłabła, albo moja siła wzrosła…
Okrążałem go, byłem coraz bliżej, w pewnym momencie ścisnąłem go, unieruchomiony nie mógł zrobić kroku, a je nie mogąc się pohamować, pełen przekory ugryzłem go w ucho, chcąc dać mu do zrozumienia, że ja też mogę się tobą zabawić.
Ciekawe jak będzie wyglądać nasze kolejne spotkanie…

Savanto

To jest historia o pewnym młodym chłopaku. Chłopak ten, zafascynowany duchowością i filozofią dalekiego wschodu wiele czasu poświęcał rozwijaniu i odkrywaniu właściwości własnego umysłu. Wiele nocy spędził na próbach zrozumienia natury świata i ludzi. Doświadczał także wielu niesamowitych przeżyć. Utwierdziły go one w przekonaniu, że wciąż jest wiele niepojętych dla ludzkiego umysłu zagadnień. W miarę jak jego wiedza i poczucie siły rosły, coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu o tym, że „nic nie jest w stanie go zniszczyć”. Nic i nikt.

Pewnego dnia poznał niesamowicie interesującą dziewczynę. Od chwili pierwszej rozmowy zadurzył się w niej. Często wymieniali korespondencję, w której często udzielał jej rad opartych na głębokich filozoficznych przemyśleniach. Imponował jej swoją inteligencją, wiedzą, spokojem i pozytywną energią jaka od niego płynęła. Był dla niej w czymś rodzajem „mistrza”, „słońca”. A jemu, zakochanemu, oczywiście to odpowiadało.

Z czasem więź pomiędzy nimi zawężała się, aż doszło do wymarzonego momentu. Chłopak dowiedział się, iż jego obiekt westchnień odwzajemnia jego uczucia. Pomimo tego, że coraz bardziej dostrzegał jej wady i to, jak uzależnia się od niego, nie mógł posiąść się ze szczęścia. Był jej narkotykiem i chciał nim być.
Myślał, że może ją zbawić. Że jego pozytywne emocje zniwelują to, co niepoukładane w jej wnętrzu. Poświęcał jej cały swój wolny czas i uwagę, wkładając energię w to, by pojęła pewne rzeczy i zmieniła w swoim życiu na lepsze. Jego ego jej potrzebowało – bo czuł się z tym wspaniale. Jak Bóg.

W końcu przyszedł czas, w którym mogli się spotkać. Znał już jej długą i wyboistą historię. Chciał zrzucić ten ciężar z jej pleców. Chciał oczyścić jej wnętrze, by mogła wreszcie korzystać w pełni życia i dostrzec jego piękno – tak jak on je dostrzegał. Postanowił zadziałać bezpośrednio. Ułożył ręce na jej splocie słonecznym i brzuchu, koncentrując się z całych sił. Zobaczył ciemność wypełnioną wirami. Używał całej swojej energii, by móc ją rozświetlić.

Po wszystkim czuł się jak zbity pies. Znajomość gwałtownie się zakończyła, pozostawiając głęboką emocjonalną rysę w jego psychice. Długo nie mógł pogodzić się z tym jak z nią postąpił. Dał jej tyle nadziei – a potem odwrócił się plecami i odszedł. Wiedział, że to dla niego dobre rozwiązanie, ale cierpiał. Porzucił ją szukając normalnej relacji, idąc za głosem serca; oszukał obrazując się jako niemal doskonałego, złamał dane obietnice. Jego wizerunek samego siebie runął w gruzach a poczucie winy nieodłącznie towarzyszyło mu przez kolejne miesiące.

Rzeklibyście, że do tego momentu jest to standardowa, miłosna historyjka, jak jedna z wielu, nie kończąca się w pięknym stylu.
Niestety, zakończenie relacji nie ukoiło jego wnętrza. Zaczął odczuwać wewnętrzny ból, który ukryty lub ujawniony, towarzyszył mu niemal przez cały czas. Radość, energia i spokój zaczęły gdzieś znikać. Z czasem ulatniały się coraz bardziej. Zaczął unikać odpowiedzialności, przestał wypełniać swoje obowiązki, wegetował całymi dniami, resztką sił próbując utrzymać w miarę normalny sposób życia i relacje, na których mu zależało. Mimo to, życie traciło dla niego kolor i sens.

Najgorszy był ból, wypalający od wewnątrz trzewia, od którego nie było ucieczki. Miał silną wolę walki – próbował wszystkich sposobów, i nic nie pomagało. Wiedział że to coś, z czym do tej pory nie miał do czynienia – nie zwykły blok emocjonalny. Długie godziny spędzone na próbach przetransformowania tego bólu utwierdziły go w tym przekonaniu. Dawniej, rozprawiał się z problemami w tydzień lub dwa. A to trwało już miesiące. Czuł jak coraz bardziej opada z sił. Często ogarniały go destruktywne myśli, szukał ucieczki w nieświadomości, nic już nie cieszyło go, sen nie dawał odpoczynku. Nie mógł już ze sobą wytrzymać i nie znosił świata. W głowie przepływały setki myśli, plącząc się w jeden wielki chaos i stawiając go na granicy szaleństwa. Organizm i psychika kapitulowały.

Czuł, że musi coś zrobić. Napisał do zaufanego przyjaciela. Wydawał mu się jedyną osobą, która może w tej sytuacji coś zdziałać. Liczył na interwencję z zewnątrz, która, jak za dotknięciem magicznej różdżki, przywróci go do stanu, w którym wszystko było dobrze. Prawda okazała się inna. Gdy pierwszy raz zwrócił się do niego o pomoc, nie mógł opanować chaosu swoich myśli, był zdesperowany, gotowy zrobić wszystko, byleby się tak już nie czuć.

Dostał parę rad i użył całej dostępnej mu energii by wcielić je w życie. Już pierwszego dnia zaszły zmiany. Ból wciąż mu towarzyszył. Zrozumiał jednak, że nie musi grać w grę, dyktowaną mu przez to niszczące, palące uczucie. Zaczął uświadamiać sobie, jak wiele elementów w jego stylu bycia i myśleniu niszcząco wpływało na jego życie. Zrozumiał że to doświadczenie jest potężną lekcją. Przyparty do muru odnalazł w sobie siły do zmiany.

Przyjaciel sugerował, że w grę może wchodzić interwencja istot nadnaturalnych. Chłopak, z natury sceptyczny, wiedział jedno – to co mu doradzano pomagało. Nie było zagrożenia, bo nie wymagano od niego niczego, co by sugerowało złe zamiary przyjaciela. Dzięki samozaparciu i wysiłkowi woli znów podniósł się na nogi. Nie było łatwo – przychodziły wątpliwości i momenty załamania. Momentami myślał, że to wszystko na nic – i tak skończy jako śmieć, nie da rady. Ale nie poddawał się.

Każdego dnia chłopak koncentrował się na tym, by być spokojnym, unikać negatywnych emocji, niezdrowych zachowań i być jak najbardziej uważnym w każdej chwili. Unikał wszelkiego rodzaju „polepszaczy” humoru, które, w gruncie rzeczy i tak nic mu nie dawały, a często działały z odwrotnym skutkiem. Istniało wiele, mentalnych i fizycznych używek w które uciekał. Teraz musiał stawić czoła własnym demonom. Twarzą w twarz.

Zaczął też widzieć, jak świat wokół ucieka. Ludzie robili dokładnie tak jak on. W takich momentach czuł się wdzięczny za to, że czuje to co czuje i ma szansę coś zmienić. Czuł się świetnie z tym, że wreszcie patrzy „lękom w oczy”, trzeźwy, nie znieczulony. Czuł się jak wojownik, walczący o życie – wygra, lub zginie. To dodawało mu sił.

Pewnego dnia, rozmawiając z przyjacielem zrozumiał, co jest dla niego ważne w życiu. Właściwie, przypomniał sobie o tym. I wiedział, że nie chce tego stracić. Zobaczył, że ma cel, że jego życie może mieć jakąś wartość, jeśli mu ją nada. Kiedyś pełen pasji, teraz zagubiony – postanowił spisać listę celi, jakie chce osiągnąć w swoim życiu. Zawarł umowę z sobą. Niezmordowanie, krok po kroku wcielał te elementy w życie. Nadal czuł ból, ale bogatszy w zrozumienie natury sytuacji i doświadczeni, pilnował, by nie dać się ponieść negatywnym myślom. Zaufał przyjacielowi i otworzył się na niego, zyskując nie tylko sprzymierzeńca, ale i mentora. Zrozumiał – że tylko on, i nikt inny, jest odpowiedzialny za własne życie. Nawet, jeśli będzie obwiniał cały świat, łącznie z sobą – nic się nie zmieni. Wystarczy zacząć działać.

Ta historia miała miejsce naprawdę. Jej bohater wciąż ją pisze, nie wiedząc, jakie będzie zakończenie. Chciałbym, żeby była nauczką dla wszystkich tych, którzy zbytnio wierzą we własne siły, myśląc, że świat zewnętrzny nie ma na nich żadnego wpływu. Dla wszystkich uciekających od życia i odpowiedzialności za nie, oszukujących siebie i innych i nie zdających sobie z tego sprawy. Dla wszystkich tych, którzy ustawili swój żagiel w życiu na niepomyślne wiatry i myślą, że nie ma ratunku.

Fabryka snów - sztuka śnienia, bajki terapeutyczne, rozwój