Czas wody zastąpił czas ziemi

Niektóre wizje mnie zaskakują,
ale pomimo tego jak „piękne” czy „brzydkie” by nie były,
nie mogą być podstawą do opierania na nich swoich działań.

Inna sprawa w ostatnim czasie dała mi
do myślenia; zbieram informacje, przesiewam fałsz, półprawdy,
czasami jakieś ziarenko prawdy. Informacje dotyczą dwóch
nacji, nie wiem na ile można powiedzieć czy moja działalność
jest skuteczna, ale powoduje ona odwety z ich strony. Nie sądziłem
nawet, że tak mogą reagować, czując się zagrożeni moim
działaniem. Przypomina to działalność psychologa dochodzeniowego
każde zachowanie, realne, czy przerysowane daje obraz przestępcy.
Wykorzystuję te informacje, by zrozumieć motywy i ich zachowania w
relacjach z ludźmi, i jak też ludzie mogą się zachowywać będąc
pod ich wpływem.

„Zastrzeliło” mnie ich oskarżenie
o sprawy „przywódcze” mój rozmówca przekazał
mi ich obawy i oskarżenia, mówiąc mi, że tego nie może
powiedzieć. Nie wiem z jakich względów, czy nie mógł,
czy też po prostu nie znał ich toku rozumowania.

Wracając wieczorem autobusem trochę
oświeciło mnie w tym względzie co „oni” mogli rozumieć pod
pojęciem „przywództwa”, ot takie moje dywagacje. Przez to
że z nikim nie mogę się podzielić swoimi przeżyciami sam muszę
być sobie „mentatem”, analizując i szukając najdrobniejszych
przesłanek i śladów. Poznanie “przeciwnika” pomaga w strategii
działania, w pracy z ludźmi.

Gdzie mnie nie poniesie…

Niedawno

Jechałem samochodem, z przewodnikiem,
przez strumienie, kamienie i inne nierówności terenu. Przejeżdżając przez rzekę obawiałem
się że samochód odmówi posłuszeństwa, poziom wody
był dość wysoki, ale co tam maszynka dzielnie przedarła się na
drugą stronę. Mieliśmy odwiedzić kogoś w tej
głuszy, ale nic z tego, przewodnik dostał wiadomość i jedziemy w
przeciwną stronę, droga wiedzie przez malownicze tereny, za oknem
dostrzegam bardzo oryginalne budowle. Dojeżdżamy na miejsce,
okazuje się że czeka na mnie kilku mężczyzn, którzy chcą
ze mną porozmawiać. Wnioskuję, że są stróżami prawa, ale
posturą nie grzeszą, widocznie mają inne atuty, lub jeszcze co
innego. Podczas rozmów okazuje się , że zależ im abym ich
skontaktował z pewną „komórką”, jednostką do zadań
specjalnych. W pewnym momencie pokazują mi
zdjęcie-obraz, wszystko jest przedstawione w zielonej poświacie,
zdobione roślinnymi elementami, dostrzegam główki dzieci
ułożone w kształcie klepsydry, na samym szczycie znajdowała się
głowa dorosłego. Zastanawiające co mógł przedstawiać ten
obraz.

Ostatnia noc

Pierwsze co można było powiedzieć,
że dziwny to świat, grawitacja była w nim znikoma. Wystarczył
mały zbiornik z powietrzem, malutka piłka, a wystarczyło do
poprawienia zwrotności, lotu, łatwości unoszenia się, czułem się
niczym samolot bojowy:D.
Dobrze, już jestem poważny, idziemy
dalej. Głównym tematem była wizyta w „Katedrze”,
potężny budynek który mieszkańcy traktowali jak arenę,
główne pomieszczenie musiało mieć z kilkadziesiąt metrów
wysokości, co za tym idzie długość była kilkakrotnie większa. W
różnych zaułkach, korytarzach, pokojach można było trafić
na przeciwnika, zadanie niby proste od po prostu wyjść z budynku.
Wszystko przy tym było misternie zdobione, gzymsy, mozaiki, ogólnie
cały styl przypominał ten z Bliskiego Wschodu. Nie zapominajmy, że
z tą grawitacją jest coś nie tak, wszyscy używali „pistoletów
odrzutowych”, więc wyobraźmy sobie jak to wpływać musiało na
rozgrywkę, przeciwnik mógł się pojawić w każdym miejscu i
zarazem jeszcze szybciej zniknąć. Adrenalina pełną parą.
Pierwsze wyjście z budynku zaliczone. Spotkałem się z grupą ludzi
którzy analizowali rozgrywkę, a zarazem wspominali sobie
rożne historie. Odwiedzałem rożne miejsca , rożnych ludzi i
wszędzie ta „grawitacja”, a raczej jej “prawie brak”;). W pewnym
momencie postanowiłem jeszcze raz „wyjść” z Katedry. Gdy
znalazłem się na miejscu wszędzie wiało pustką, mogłem
poćwiczyć odrzut, pobawić się, a zarazem markować prawdziwą
walkę, zaobserwować działanie „pistoletu”, wychodząc wróciłem
do swoich znajomych, rozmawiając wspomniałem im, że od takiej
ilości adrenaliny nie źle można się uzależnić, nic sobie z tego
nie robili. Opowiadali sobie historię jak to jeden z nich
„wychodząc” z Katedry wracał do siebie na „odrzucie”,
widocznie miał do przebycia spory kawałek, lub nie było przyjęte
używanie go poza Katedrą. Wiele spotkań, rozmów, latania w
obniżonej grawitacji, sprawdzania rożnych wielkości piłek,
balonów jak na poligonie;)

Przeniosłem się do innego miejsca,
ale zasady podobne wciąż obniżona grawitacja.

Rozległa polana, otoczona gęstym
lasem, trawa na wysokość pasa, ponuro i mglisto. Atmosfera trupia,
także teren nie ciekawy. Dostrzegam w oddali ogień, przelatując
ponad polem traw dostrzegam pod sobą w chaszczach, coś na kształt węża
i to nie małych rozmiarów, potężne cielsko z tym, że jakby
był porozcinany, zarazem nadal żył, nieciekawa sytuacja.
Sprawa z ogniem się wyjaśnia, okazał
się nim „człowiek” który wymachując czymś w rodzaju
kostura otacza się ogniem, sam nim się stając. Odbieram to jako
demonstrację siły, obserwując delikwenta z różnych stron,
skradając się pod różnym kątami poprzez gałęzie, dostrzegam
małe suche gałązki, staram się ich nie połamać. Obserwacja i
oddalenie, na nic się zdały ognista demonstracja i zwoje
martwo-żywego cielska. Spokojnie wracam ponad polem
traw, nic sobie nie robiąc ze sztuczek „piromana nekromanty”.

Karma Paldren Dolkar

Duchowe imię mojej przyjaciółki, znajomość z czasów, gdy szedłem Drogą Buddy.
Razem zdarzało nam się zaszaleć, razem medytowaliśmy, razem chodziliśmy na zakupy, ot życie.
Jest sparaliżowana, od lat jeździ na wózku, dzielnie daje sobie radę i czerpie garściami z życia.
To w jej główce wykluł się pomysł, że przygotuję temat z listy, przedstawię go w Gompie przed innymi. Sprawa dotyczyła listy buddyjskich tematów, które wybrał Lama Ole, aby zwykli i przeciętni uczniowie zapoznając się z nimi mogli z większą świadomości bronić i żyć prawdami, które wybrali w swoim życiu. Jakoś sprawa się nie skrystalizowała, czy czasu nie było, czy nasze drogi się rozeszły, po prostu sprawa się rozpłynęła.
Od lat nie powtarzając, sam jestem zdziwiony w mej pamięci jest wciąż mantra Wadżarasattwy.
Moja przyjaciółka była jedną z pierwszych osób, której w jakiś sposób sen był związany ze mną. Kolejną osobą była Justyna_M, nick pewnej młodej dziewczyny, wtedy jeszcze nie studentki, mieszkamy od siebie kilkaset kilometrów, nigdy się nie widzieliśmy, i nie wiadomo jak tam u niej, jedno, co wiem, że studiuje pełną parą i to już nie ta sama osoba;) Co niektórzy zapewne pamiętają ten nick;)
Mało się znaliśmy i było dla niej totalnym zaskoczeniem, że jak to jest możliwe, że śniła w jakiś sposób o mnie, nie łatwy był to czas dla mnie, ale ktoś „życzliwy”, przesłał za jej pośrednictwem ostrzeżenie dla mnie. Nie raz dziwiłem się jak to wszystko jest poukładane, ale później to, co było na początku „dziwnością” stało się normalnością. Ludzie, miejsca, istoty, sny, kto by to wszystko teraz zliczył.

Kiedyś napisałem
/Sny są nami, a my nimi swoimi pragnieniami/

A Ty, kim jesteś?

Fabryka snów - sztuka śnienia, bajki terapeutyczne, rozwój