Poszukiwanie drogi do Domu

Akcja rozgrywa się w mieście, w murze obronnym znajdują się drzwi przez które można przejść po schodach do wyższych kondygnacji.
Z oddali widać do jakiej części prowadzą drzwi, ale obserwując dokładniej teren widzę też że musi by jeszcze jedno wejście do kolejnego miejsca, a innych drzwi nie widać.

Nie dawało mi to spokoju, stanąłem przy murze, dotykam ściany, szukam zakładając
że gdzieś jest ukryte kolejne przejście.

Znajduje coś w ścianie, zdejmuje to, są to miniaturowe drzwi w odrzwiach, wiem/czuję
że zostały ukryte w magiczny sposób, niby są małe ale w każdej chwili mogą być pełnowymiarowymi drzwiami.

Z jednej strony są zamknięte, a po drugiej stronie odnajduje umieszczony tam poskładany papier, wyciągam go rozkładam i domyślam się dlaczego nikt nie mógł nimi przejść.

Wieszam sobie ta miniaturkę na ścianie w swoim pokoju, a później kontaktuje się ze mną pewna rodzina maż i zona, przede wszystkim rozmawiam z żona, maż trzyma się
na uboczu ale jest przyjaźnie nastawiony

Rozwijam papier na stole, są na nim rożne wzory, przywodzi na myśl mapę, lub starożytny obraz, ale to zaczarowana rzecz, oni o tym nie wiedza, domyślam się, że to on ukrywał drzwi i blokował przejście.

Ta rodzina szukała tego przejścia, jakby to przejście miało umożliwić im dotarcie
do “Domu”.

Kobieta siedzi i ogląda manuskrypt, ja chodzę wokół stołu i pytam się jej jak się czuje, oglądając go mówi o rożnych negatywnych odczuciach.
Wchodzę w modlitwę i sytuacja gwałtownie się rozwija.

Stoję parę metrów od stołu, a w moją skromną osobę próbuje trafić właśnie dziwny osobnik, skrzyżowanie żylastej istoty humanoidalnej z drzewem, i odrobiną śmierci.

Miota drewnianymi walcami okutymi w żelazo, mając przy tym drewniany młot wzmocniony metalem. Jest ich dwoje, druga z tych istot wygląda mi na jego partnerkę, przede wszystkim atakuje mnie on, a ja unikam i schylam się, na tyle skutecznie, że nie trafiają mnie miotane z ogromną siłą walce.

Jak widać powrót do „Domu” nie zawsze jest prosty, uważajcie na Trupiaki Drzewołaki,
by będąc już prawie w drzwiach „Domu”, nie dostać czymś ciężkim po głowie 😉

Dom bez schodów

Podjechałem pod zaniedbaną kamienicę.
Przy wejściu zobaczyłem siedzących kloszardów, z bliska ocena sytuacji zmieniła się diametralnie, to była straszna rudera, tak zagracona, zniszczona, wszędzie pełno śmieci, odchodów ptaków, jak nie sam widok by niejednego odrzucił, to zapach dopełniłby całej reszty.

Jakimś cudem przeszedłem przez te zwały śmieci, i tutaj kolejne zdziwienie ten budynek nie ma schodów.
W budynku mieszka wiele rodzin, a schodów jak na lekarstwo.
Wszedłem do pierwszego mieszkania, spotkałem jednego domownika i pytam się go o drogę na górę, wskazał mi przejście które znajdowało się pod sufitem tuż za najwyższą półką starej szafy.
Przez ten otwór przeszedłem piętro wyżej do kolejnego mieszkania, w kolejnym sytuacja się powtarza domownicy wskazują mi przejście na kolejny poziom.

Tłumaczę napotkanym ludziom powód swojej wspinaczki, że muszę zamontować antenę satelitarną na dachu, swojemu kumplowi, ale w myślach wiem, że on już nie żyje.
Ale jest jeden szczegół który wiąże jego osobę z moim żyjący przyjacielem.

Czyżby ten dom był jego wnętrzem? Jedno co nasuwa mi się na myśl to brak komunikacji między poziomami, a ja montuję coś co może pomóc choć na chwilę obejść ten brak wewnętrznej łączności.

Mahabei

4.30 poczułem zaciskającą się pętlę na mojej piersi, wybudziłem się uwalniając się od tego odczucia.
Poleżałem w spokoju kilkanaście min by ponownie wejść w sen.
Przeniosło mnie w pewno nieznane mi miejsce, okazało się że to nieprzyjemne uczycie było przejściem/zaproszeniem od pewnej istoty.

Przyjaźnie rozmawiając spacerowaliśmy po rozległym budynku o pastelowych ścianach, które konsystencją przypominały zastygnięty żel. Mijaliśmy różne osoby, każda miał swoje zajęcie, często widziałem jak z bocznych korytarzy transportowano „zwierzęta” całkowicie były odmienne od znanych w naszym świecie.
Doszliśmy do czegoś w rodzaju windy, moja rozmówczyni albo się spóźniła albo drzwi nie zadziałały jak należy, została przez nie przyciśnięta lub tylko uderzona. Gdyby wszystko wokoło było zbudowane z twardszych materiałów mogło by to się źle skończyć. Ale na szczęście drzwi też były żelowe, tylko okazało się że moja towarzyszka coś niosła, bo uderzenie drzwi spowodowało rozlanie jakieś nieokreślonej, opalizującej cieczy.
Obawiając się że mogło jej się coś stać, zacząłem bardziej przyglądać jej postaci.
Skóra była marmurkowa, oczy koloru wody zmieszanej z chmurami, uszy krótkie i spiczaste przylegające do ciała, po obu stronach szyi miała fałdę skóry, sztywno naciągniętą.
Jej klatka piersiowa była jakby wysklepiona na dodatkowych kościach a pośrodku znajdował się mały wyrostek.
Po oględzinach i krótkiej wymianie zdań okazało się że nic niej nie jest.
Nosi imię Mahabei, jest połączeniem trzech istnień, słynie z nieufności, ale jak widać ciekawość przełamała jej opory i zaprosiła mnie do swojego świata.

Fabryka snów - sztuka śnienia, bajki terapeutyczne, rozwój