Powtarzające się symbole

Miejscem akcji bym dom rodzinny na wsi, pełen domowników, a raczej jakieś paczki znajomych, która była na wycieczce. Krzątaliśmy się po domu, prowadziliśmy rozmowy, zastanawialiśmy się, kiedy będziemy wracać, decyzję za nas podjęła Gospodyni domu, okazało się ze będziemy musieli jechać już dziś. Miałem nie wiadomo skąd pozostałości po cienkiej Pizie, była już zimna i raczej niezjadliwa. W domu była jeszcze Kucharka, rozmawiałem z nią trochę i okazało się, że ona zrobi z tego zimnego placka coś, co będzie się nadawać do jedzenia. Rozpostarła przede mną wizję, czego to doda, jak to przyrządzi, jak rozłoży na cieście, że sam jeszcze się zdziwię, jaka wyjdzie z tego smaczna potrawa.
Gdy reszta się przygotowywała do podróży okazało się, że padający wciąż deszcz przerodził się w rzęsistą ulewę, przez co niewielka rzeczka płynąca obok domu wystąpiła z brzegu, zalewając ogród i docierając przez piwniczne okienka w głąb domu. Wszyscy zaczęli się ubierać i przygotowywać do ratowania domu, ubieranie odpowiednich butów, decyzje, kto gdzie ma iść itp. Deszcz powoli jednak zaczął ustępować, co osłabiło nurt rzeki, która wciąż jeszcze, choć słabiej, ale królowała na ogrodzie i opływała ściany nośne domu. Stałem na zewnątrz i przyglądałem się wydarzeniom, reszta stała na werandzie i obserwowała wszystko.
W tym momencie pojawia się myśl przewijająca się ostatnio w „snach” – nie przejmowałem się, że inni zobaczą moje działanie. Podjąłem decyzję unosząc się w górę, na mojej drodze przeszkadzały mi kable energetyczne, ale przelatując pomiędzy nimi nie obawiałem się, że jeśli któregoś dotknę, że może mi coś grozić. Poprawiłem się w locie, była ze mną poduszka zafu, na której tak często siedzę. Wyleciałem na ulice i kierowałem się w stronę lasu mając przed sobą kolorowe niebo, które odpoczywało tuż po deszczu. Lecąc zastanawiałem się jak znaleźć odpowiednie miejsce, gdzie będę mógł przerwać brzeg rzeczki, aby fala powodziowa opadła.

Następne miejsce i wydarzenia.
Weszliśmy na teren jakiegoś systemu pałacowego, pełnego zieleni i było jakieś, „ale”, bo wciąż wypatrywaliśmy niebezpieczeństwa. Był z nami nasz kotopies;), biegał swobodnie, ceni on wolność ponad wszystko, kocha członków swojego stada, ale chwile wolności są dla niego jak narkotyk, zachłystuje się nimi, bardzo często jego natura jest o krok od oddania się w pełni wolności, ale też często udaje się nam go jednak przywołać do siebie, co nie znaczy, że jest to łatwa sztuka;) Przechodząc białymi i zadbanymi ścieżkami pośród drzew, podbiegały do nas ogromne psy. Większość był agresywna, ale w tym miejscu i czasie nie obawiałem się łapać ich za potężne szczeki, miotając nimi jak workiem ziemniaków, niektóre z nich przechodziły obok nas, nie okazując agresji. Kiedy nasz spacer się skończył doszliśmy to dużej bramy, kotopies gdzieś się zawieruszył w swoim bieganiu, my zaś podchodziliśmy ukradkiem i podpatrywaliśmy bokami, czy aby nikt nie czatuje na nas za bramą?

Popłynąć pośród koron drzew

Ponad rok czasu temu, dzień zaczął się od bólu głowy, z czasem poznałem przyczynę i źródło tego bólu. Przyjęła imię Melisa, dziwiłem się, dlaczego akurat wybrała takie „spokojne”, z rozmowy wyszło, że raczej jest przeciwieństwem tego imienia. Taka mała dygresja z przeszłości, wróćmy do czasu obecnego.
Rozmawialiśmy wtedy dość sporo śnieniu, był to czas, że miałem na pieńku z „pewnymi osobnikami”.
„Był czas, że Twoi przeciwnicy blokowali twój umysł i wspomnienia, gdyby tego nie zrobili mógłbyś ich wtedy pokonać. Przypomnisz sobie, kiedy będziesz chciał, teraz to już zależy tylko od Ciebie. Z uśmiechem dodając, że wszystko w odpowiednim czasie.”
Wspominam to, bo ostatnimi czasy, gdy jestem wypoczęty o ile takim mogę być;)

Coraz więcej pamiętam…
Dziś schodziłem po schodach, wchodząc to większego pomieszczenia, było to miejsce spotkań. Dostrzegłem białowłosego mężczyznę, on też prawie w tym samym momencie zwrócił na mnie uwagę. Spojrzał i w jednej chwili, był gotowy do walki. Jeden ruch i stanęliśmy naprzeciwko siebie, mając grawitację w głębokim poważaniu.

Następnym obrazem było ogromne drzewo, liczące kilkadziesiąt metrów wysokości.
Dostrzegłem wspinającego się młodego chłopca na szczyt drzewa, pomagał sobie specjalnymi uchwytami, gdy już prawie osiągnął cel, jeden uchwyt wymknął mu się z rąk.
Nie byłem tam jedynym obserwatorem, potraktowaliśmy raczej ulgowo tą inspekcje, moi towarzysze śmiali się, gdy stanęliśmy obok chłopca „Tylko nie patrz w dół”, faktycznie widok był poruszający morze liści i gałęzi, a gdzieś tam na samym dole ziemia, pojawiły się myśli ile czasu by zajęła taka wspinaczka lub zejście pośród poskręcanych gałęzi. Ale widok koron drzew, roztaczający się aż po horyzont był jak ambrozja na mą duszę.

Fabryka snów - sztuka śnienia, bajki terapeutyczne, rozwój