A mieliśmy być tylko “kumple”…

Nasza podróż zaczęła się zeszłego roku krótką rozmowa,która tego samego dnia skończyła się wieczornym spacerem i bliższym poznaniem…choć już wtedy zdawałaś sobie sprawę, że zaczyna się coś w Twoim i moim Życiu.
Nigdy nie zapomnę jak dostałem od Ciebie batonem po głowie:)
Siedzieliśmy kilka metrów od siebie przy komputerach, wtedy ukryłaś prawdziwy powód tego rzutu.
Prawda jest taka, którą mi później wyjawiłaś, że otworzyłem drzwi od dawna zamknięte przez Ciebie.
Od tego momentu nasze drogi rozeszły się na kilka tygodni.
Przestraszyło Cie to…powstały pytania “Kim jest ten człowiek?”, człowiek który zniszczył zabezpieczenia i otworzył Okno Mroku.
Wróciłaś…
Na nowo zaczęliśmy rozmawiać, zaczęłaś mi opowiadać to czego doświadczyłaś w swoim życiu, przez co musiałaś przejść,jaką cenę przyszło Ci zapłacić, a co w niedopowiedzeniu wiedziałaś że ja zacznę doświadczać…
Kolejnym przełomem był delikatny dotyk dłoni…chciałaś się odegrać za rozbicie od dawna zamkniętego.
Stało się to w opuszczonym parku cmentarzu.
Przeczytałaś mnie…
Znów zaskoczenie, dlaczego i dlaczego tak mocno, przełamując bariery skoro nie chciałaś aż tak głęboko wejść.
Popłynęły obrazy, odczucia…
Zamiast odegrania zostało zdziwienie.
Zaczęło się….
Od tej pory wszystko ruszyło, zacząłem zmieniać powoli swoje życie.
Tylko Ty wiesz, że nie było to proste.
Tylko ja pozostałem, wiedząc jak wiele Cię to kosztowało.
Nie wiem czy kiedyś uda nam się opisać to wszystko co miało miejsce.
Wszystkie wątki, rozterki, naszą walkę o to aby iść do przodu.
Światy zaczęły się przenikać.
Zmagania od Bramy do Bramy, a każda miała wyższą cenę…
Odczytanie za odczytaniem, spotkanie za spotkaniem ze Światami…
2004-06-21 11:01:04

Powtarzające się symbole

Miejscem akcji bym dom rodzinny na wsi, pełen domowników, a raczej jakieś paczki znajomych, która była na wycieczce. Krzątaliśmy się po domu, prowadziliśmy rozmowy, zastanawialiśmy się, kiedy będziemy wracać, decyzję za nas podjęła Gospodyni domu, okazało się ze będziemy musieli jechać już dziś. Miałem nie wiadomo skąd pozostałości po cienkiej Pizie, była już zimna i raczej niezjadliwa. W domu była jeszcze Kucharka, rozmawiałem z nią trochę i okazało się, że ona zrobi z tego zimnego placka coś, co będzie się nadawać do jedzenia. Rozpostarła przede mną wizję, czego to doda, jak to przyrządzi, jak rozłoży na cieście, że sam jeszcze się zdziwię, jaka wyjdzie z tego smaczna potrawa.
Gdy reszta się przygotowywała do podróży okazało się, że padający wciąż deszcz przerodził się w rzęsistą ulewę, przez co niewielka rzeczka płynąca obok domu wystąpiła z brzegu, zalewając ogród i docierając przez piwniczne okienka w głąb domu. Wszyscy zaczęli się ubierać i przygotowywać do ratowania domu, ubieranie odpowiednich butów, decyzje, kto gdzie ma iść itp. Deszcz powoli jednak zaczął ustępować, co osłabiło nurt rzeki, która wciąż jeszcze, choć słabiej, ale królowała na ogrodzie i opływała ściany nośne domu. Stałem na zewnątrz i przyglądałem się wydarzeniom, reszta stała na werandzie i obserwowała wszystko.
W tym momencie pojawia się myśl przewijająca się ostatnio w „snach” – nie przejmowałem się, że inni zobaczą moje działanie. Podjąłem decyzję unosząc się w górę, na mojej drodze przeszkadzały mi kable energetyczne, ale przelatując pomiędzy nimi nie obawiałem się, że jeśli któregoś dotknę, że może mi coś grozić. Poprawiłem się w locie, była ze mną poduszka zafu, na której tak często siedzę. Wyleciałem na ulice i kierowałem się w stronę lasu mając przed sobą kolorowe niebo, które odpoczywało tuż po deszczu. Lecąc zastanawiałem się jak znaleźć odpowiednie miejsce, gdzie będę mógł przerwać brzeg rzeczki, aby fala powodziowa opadła.

Następne miejsce i wydarzenia.
Weszliśmy na teren jakiegoś systemu pałacowego, pełnego zieleni i było jakieś, „ale”, bo wciąż wypatrywaliśmy niebezpieczeństwa. Był z nami nasz kotopies;), biegał swobodnie, ceni on wolność ponad wszystko, kocha członków swojego stada, ale chwile wolności są dla niego jak narkotyk, zachłystuje się nimi, bardzo często jego natura jest o krok od oddania się w pełni wolności, ale też często udaje się nam go jednak przywołać do siebie, co nie znaczy, że jest to łatwa sztuka;) Przechodząc białymi i zadbanymi ścieżkami pośród drzew, podbiegały do nas ogromne psy. Większość był agresywna, ale w tym miejscu i czasie nie obawiałem się łapać ich za potężne szczeki, miotając nimi jak workiem ziemniaków, niektóre z nich przechodziły obok nas, nie okazując agresji. Kiedy nasz spacer się skończył doszliśmy to dużej bramy, kotopies gdzieś się zawieruszył w swoim bieganiu, my zaś podchodziliśmy ukradkiem i podpatrywaliśmy bokami, czy aby nikt nie czatuje na nas za bramą?

Klasztor

Wjechaliśmy do niewielkiego miasteczka, a może nawet wioski, centralnym jej punktem był staw, nad którym stały pozostałości klasztoru. Widać było, że ogień był żywiołem, który doprowadził budynki do ruiny, niektóre ściany jeszcze stały, nawet gdzieniegdzie można było doszukać się resztek dachu. Teren był ogrodzony, a w niewielkim oddaleniu od ruin stały dwa budynki, wyglądały na zamieszkałe.

Z radością uniosłem się w górę, w locie bezpiecznie ominąłem wysokie ogrodzenie, zbliżając się do tych dwóch budynków dostrzegłem specyfikę ich dachów, których spadzistość był tak wyprofilowana, że miała miejsce na podwieszenie belek i wzmocnień. W miejscu tym trenowały walkę cztery osoby, podzielone były na dwie pary. Stały o ile można to powiedzieć do góry nogami, grawitacja jak widać im nie przeszkadzała, to, że chodzili podwieszeni pod dachem nie stanowiło dla nich najmniejszego problemu. Obróciłem się twarzą w kierunku dachu by widzieć świat tak jak oni go widzieli.

Dostrzegli mnie przyjmując pozycje bojowe, byli młodzi nie chciałem im czynić krzywdy, siłą woli i niewielkim ruchem dłoni odrzuciłem ich od siebie dociskając ich do ścian i dachu, mogłem już swobodnie lecieć dalej na zwiedzanie ruin.
Choć wszystko było osmalone i zniszczone, można było dostrzec, że klasztor w latach swojej świetności był strzelistym budynkiem. W szedłem po miedzy dwie ściany, kiedyś można było na nich ujrzeć wielobarwne witraże. Idąc i podziwiając, natknąłem się na nieznajomego, który stał i podobnie jak ja rozglądał się dookoła, oddychał z przyjemnością, chłonął to miejsce, cieszył się, że może tu być.

Postanowiliśmy, że razem będziemy zwiedzać, przed nami były pozostałości bramy, idąc przed siebie i zanurzając się w półmroku dostrzegłem na jednej ścianie, tuż przed bramą, wysoko nad moją głową stłoczone „osoby”, odpoczywali sobie poprzyklejani do ściany.
W mroku ruin okazało się, że nie jesteśmy sami, wszędzie było pełno „ludzi”, jedni stali inni klęczeli lub siedzieli na sposób wschodni, obserwowali nas dając nam do zrozumienia, że nie jesteśmy tu mile widziani. Jakimś cudem wytrzasnąłem skądś zabytkową dwururkę, lata jej świetności już dawno minęły, ale trzymałem ją w taki sposób, że była wycelowana w każdego najbliższego, pokazując, że w każdej chwili jestem gotowy jej użyć. Kosztowało nas to sporo, ale szliśmy powoli by nie przeoczyć najmniejszego ruchu, nikt z nas nie chciał być rozszarpanym i zakończyć swój żywot w tym miejscu.

Przed nami pojawiła się kurtyna, która zasłaniała sobą szerokie przejście, przez które co rusz ktoś wchodził to wychodził, stanęliśmy po jej skrajnych miejscach by nie rzucać się w oczy, wyczekaliśmy odpowiedniej chwili, nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać po drugiej stronie, nie docierały do nas  za niej żadne dźwięki. Przyszedł odpowiedni moment, w pełnej prędkości, w locie przekroczyłem kurtynę, za nią dostrzegłem rozległą salę gdzie dotarł do mnie okrzyk, który by niejednego faceta dobił „Teraz już mi tak szybko nie uciekniesz, Skarbie”, padły słowa z ust kobiety ptaka. Złapała mnie z radością za nogę i sprowadziła na ziemię, z nie mniejszą radością kłapała dziobem, który jej się nie zamykał, jak to dobrze mnie widzieć. No cóż chcąc nie chcąc byłem skazany na jej towarzystwo, z cierpliwością wysłuchiwałem różnych historii i opowieści z przeszłości, jak to kiedyś było tak pięknie.

Fabryka snów - sztuka śnienia, bajki terapeutyczne, rozwój