Lalkarz i marionetka…

Szukając miłości drugiego człowieka kierujemy się przede wszystkim wzorcami wyniesionymi z domu.

To, o czym piszę, nie jest próbą obwiniania kogokolwiek, zaczynam o tym mówić zwyczajnie, bo jeśli nie zacznę ja, ty czy on, nie zacznie nikt. Chcę tylko naświetlić problem własnymi obserwacjami, które nie muszą być tożsame z twoimi.

Piętnujemy ludzi o innej orientacji seksualnej, piętnujemy kaleki, ludzi z tzw.
„odchyleniami od normy”, piętnujemy Żydów, że są Żydami – piętnujemy wszystkich, którzy nie mieszczą się w szablonach normalności czy proporcjonalności fizycznej.

Każdy z nas wie o krzywdzie wyniesionej z domu, lecz będzie się bał mówić o tym na głos, żeby, broń Boże, nie skrzywdzić krzywdzicieli. Był czas, kiedy nie byliśmy w stanie się bronić, bo przypisywano nam winę za złe zachowanie, krnąbrność; kiedy udowadniano nam, jak ciężko jest wychować nieposłuszne dzieci, o czym się przekonamy, kiedy będziemy mieli swoje własne. Obwiniano nas za wszystko, czego nie byliśmy w stanie wiedzieć a tym bardziej zrozumieć. Nauczono nas szacunku i akceptacji dla przemocy nazywając ją miłością rodzicielską i troską o naszą przyszłość.

Ojciec chciał syna lecz urodziła się córka? Mama miała poczucie winy,
że nie spełniła pragnień i oczekiwań partnera? Starsze rodzeństwo kipiało nienawiścią, że urodził się bachor, z którym muszą się teraz dzielić matki i ojca miłością.

Czy zaprzeczenie tego faktu da mi odpowiedź na pytanie, „dlaczego tak się dzieje?”, albo, „dlaczego zaprzeczam?”

Zaprzeczenie to strach przed przyjęciem odpowiedzialności za to, co nosimy w sobie głęboko ukryte. Nie wiemy, co ta wiedza nam z sobą przyniesie, stąd niepewność i lęk.
Człowiek zawsze boi się tego, czego nie zna, to naturalny mechanizm, który nas chroni przed niebezpieczeństwem, czy zrobieniem sobie krzywdy. Boi się żyć teraźniejszością, chociaż właśnie dziś tworzy podwaliny pod to, co będzie miał w przyszłości, wykorzystując doświadczenia i wzorce z przeszłości, z dzieciństwa. Na tej zasadzie zbuduje dorosłe życie, stworzy rodzinę, wychowa potomstwo…

Kiedy nie wykorzystujemy organu, który jest nam dany do myślenia, jego funkcja z czasem się wyłącza, i wpadamy w sidła manipulanta. Wpadamy w sidła człowieka słabego, niedowartościowanego, który zrobi wszystko, by wykorzystać cię do budowy własnego bezpieczeństwa. I najczęściej robi to nieświadomie i w czasie, kiedy jeszcze nie jesteś w stanie się bronić.

W książce pana Wojciecha Eichelbergera „Zdradzony przez ojca” natknęłam się na bardzo trafne określenie – kastrat psychiczny – którym określił mężczyznę uzależnionego psychicznie od matki. W równym stopniu może odnosić się to do dziewcząt wykastrowanych psychicznie przez swoich ojców, matki, starsze rodzeństwo.

Budzę się…

Człowiek to nie zabawka – martwa lalka – której najpierw spętasz nogi, by nie mógł uciec, skrępujesz ręce, by nie mógł działać, zasłonisz oczy, by przestał widzieć, zakneblujesz usta, by przestał mówić, zniszczysz psychikę, by przestał myśleć. W ten sposób mamy martwy przedmiot, zdany na łaskę i niełaskę kogoś, kogo nazwę na przykład lalkarzem. Żadna marionetka sama nie potrafi się poruszać, jeśli lalkarz nie będzie pociągał za sznurki – jest na niego zdana, jest zależna.

Gdy spróbujesz wyrwać któryś ze sznurków, jaka będzie reakcja? Lalkarz nie może pozwolić, by jego kukiełka była niesprawna, nie reagowała na jego polecenia – te wyrażone i te niewyrażone…

Kim jestem, lalkarzem, czy jego kukiełką? Po części tym i tym – wszystko zależy od sytuacji i człowieka, który wszedł ze mną w związek.

Najpierw lalkarz musi poznać mechanizm działania lalki. Pociąga za nogę – żadnej reakcji. Można przymocować sznurek. I w ten sposób będzie badał ręce, oczy, język, głowę – wszędzie umocuje sznurki. Człowiek-lalka w rękach lalkarza (rodzica, rodzeństwa, przyjaciela, partnera itd.) jest ubezwłasnowolniony, zależny od niego. Nic sam nie zrobi – stał się bezwolną kukiełką. Nie dzieje się to od razu – potrzeba lat i cierpliwości, by nauczyć marionetkę odpowiednio reagować na polecenia, które będą brzmieć tak naturalnie, będą takie rzeczywiste. Na tej zasadzie działamy…

Zapytasz: – A gdzie ja jestem? Ja prawdziwy?

Jesteś. Jesteś głęboko ukryty w tej kukiełce – uśpiony – którą lalkarz stworzył, dlatego że potrzebuje bezwolnej kukiełki a nie ciebie. Potrzebuje niewolnika a nie człowieka wolnego – partnera, przyjaciela, brata, siostrę, dziecko. Boi się ciebie, dlatego poprzyczepiał sznurki, spętał cię – jesteś jego zabezpieczeniem. Na tobie zbudował swoje bezpieczeństwo, więc jak może dać ci wolność? Czy może pozwolić, byś tworzył własne życie, skoro jego życie jest zależne od twojego? To nie lalka uzależniona jest od lalkarza, to lalkarz zbudował na niej swój świat

Szukamy Prawdy. Kiedy ją znajdujemy, zaczynamy od niej uciekać na wiele sposobów. I berek zwany życiem trwa nadal – raz gonisz za Prawdą, raz przed nią uciekasz. Ta zabawa może trwać całe życie i tego nawet nie zauważymy, bo lalkarz – wirtuoz – będzie pociągał za sznurki, żebyś się nie zorientował, że żyjesz w świecie iluzji, która udaje tylko twoją, przez ciebie stworzoną rzeczywistość. Jak w teatrze odgrywasz swoją rolę i schodzisz ze sceny, by zagrać w następnym epizodzie. Jedno w tym jest najśmieszniejsze, że często gramy za siebie i za lalkarza, który za kulisami pociąga za sznurki…
Samo życie…

Człowiekiem być… Refleksje

Mówi się, że człowiek to istota rozumna, która świadoma jest swoich zachowań i czynów. Powinna taka być…

Żyjemy blisko siebie przez całe życie, nie rozumiejąc siebie i nie rozumiejąc drugiego człowieka. Nie rozumiemy swojej złości, wściekłości, nienawiści – boimy się. Na złość odpowiadamy jeszcze większą złością – byle porazić przeciwnika, przestraszyć, unicestwić.

Za złością często kryje się lęk, lęk przed zranieniem, przed odrzuceniem czy porzuceniem. Wybuch agresji to zwielokrotniony strach przed samotnością, przed odrzuceniem. Jeżeli w normalny sposób nie mogę czegoś uzyskać, mogę uderzyć wściekłością, by kogoś przestraszyć i zmusić do uległości.

Gadzi móżdżek daje znać o sobie, jego funkcja jest bardzo ważna, ponieważ steruje czynnościami instynktowymi, odpowiada za bezpieczeństwo swojego właściciela. Tak było kiedyś, na początku rozwoju człowieka… Tak jest i dzisiaj…

Często gryziemy, kopiemy, niszczymy, może już nie w takiej formie, jak to robił prymitywny człowiek, któremu bliżej było do zwierzęcia, kiedy właśnie to gryzienie, kopanie i atak ratowały mu skórę, a często i życie. Używamy do tego celu rozumu – gryziemy i kopiemy psychicznie. Trochę to inna forma, ale cel osiągamy ten sam.

Często robimy to nieświadomie lub dla sportu, by się zabawić cudzym kosztem – niczym sportowiec trenujący przed zawodami. A potem znajdujemy forum – publiczność, przed którą prezentujemy swoje wyćwiczone umiejętności.

Wychodzimy na arenę i gnoimy przeciwnika, który nawet nie przeczuwa, o co w tym wszystkim chodzi. Tatuś znęca się nad mamusią w obecności swoich latorośli – niech wiedzą dzieci, jak to się robi, niech się uczą… Mamusia upokarza lub oszukuje tatusia – to też wspaniały trening na przyszłość. Kolega wykorzystał koleżankę i ma z tego radość, koleżanka wykorzystała kolegę i jest z tego dumna…

A dzieci rosną i patrzą, rosną i trenują – na kolegach i koleżankach, na braciach czy siostrach, w piaskownicy, w ławie szkolnej, a potem – gdy już dorosną – przenoszą wytrenowane zachowania na teren rodzinny, zawodowy, społeczny.

I walczą co silniejsze dorosłe dzieci w rodzinach, w życiu społecznym, zawodowym, na gruncie towarzyskim, nie pamiętając dlaczego walczą, co było powodem. Lecz walka ta daje satysfakcję i zapewnienie, że nikt nie dobierze mi się do skóry, bo wcześniej zdążę wyeliminować przeciwnika swoją bezwzględnością, wściekłością, agresją. „Ugryzłem” z taką siłą, że przeciwnik się wycofał, uległ… zniszczyłem go psychicznie… uhh, ale frajda… Jestem z siebie dumny!

Matka czy ojciec niszczy własne dziecko nie uświadamiając sobie, że niszczy nowe, młode życie przekazując mu własne strachy, własne niedobory emocjonalne – własną złość, wściekłość, nienawiść. Starsze rodzeństwo często bierze przykład z rodziców, z autorytetów.

Wszyscy jesteśmy ofiarami, ale nie znaczy, że można zostawić ten problem sam sobie, bo wszyscy mu ulegamy. Dostajemy go w spadku po własnych rodzicach, dziadkach, pradziadkach… po całej ludzkości i z nieświadomą beztroską przekazujemy dalej.

Ani Kościół, ani tym bardziej Państwo nie zajmie się uświadomieniem obywateli. Człowiek świadomy nie pozwoli sobą manipulować. Nieświadomość pozwala na manipulację, na realizację własnych planów pod płaszczykiem uszczęśliwiania ludzkości.

Ludzie czekają, że ktoś za nich załatwi to, z czym sobie sami nie radzą. Naiwnie czekają, że każdy nowy rząd, przepis czy uchwała załatwi ogólnospołeczny problem. Są nazbyt leniwi, by zacząć myśleć, żeby samemu wprowadzać zmiany – przede wszystkim w sobie, a nie w innych ludziach.

Jeżeli najpierw siebie nie zmienisz, nie zmieni się drugi człowiek. Siedzimy i psioczymy – na rząd, na Kościół, na szkoły , na sąsiada, na własne dzieci, nie zauważając, że problem czeka na rozwiązanie najpierw w nas, a nie w innych, jako że tych „innych” przecież sami tworzymy, sami kształtujemy, sami wychowujemy, których potem sami sadzamy na piedestale i… sami krytykujemy. Oceniamy w ten sposób własne „dzieło”. Krytykujemy i oceniamy siebie…

Dzieci i młodzież – najbardziej delikatny i wrażliwy materiał na kształtowanie charakterów, osobowości, z którym dorośli – lecz jakże często niedojrzali ludzie – obchodzą się po macoszemu, załatwiając przy ich pomocy własne niezrealizowane marzenia, lub próbując je realizować poprzez własne dzieci. Później psioczymy na dzieci, młodzież, że jest niedobra, okrutna. A kto ich kształtował, kto ich wychowywał? Marsjanie, cywilizacje pozaziemskie? A może bestie obdarzone cechami ludzkimi?…

Codziennie potykasz się o człowieka, którego uważasz za mięczaka, słabego i odkopujesz go z wściekłością, jak kamień zawalidrogę. Zastanów się, co robisz. Może ten człowiek przekazuje ci coś, na co powinieneś zwrócić uwagę, może ty również jesteś lekcją dla niego? Nie pomyślałeś o tym?

Mamy do dyspozycji dwie półkule mózgowe, gadzi móżdżek, szyszynkę – tyle bogactwa się marnuje.

Jakże pięknie wyraził to jednym zdaniem Prymas Tysiąclecia – Kardynał Stefan Wyszyński: „Nie sztuka urodzić się człowiekiem, trzeba nim być.”

Niedokończona powieść Prozepiny…

„otóż to” – rzekła Ryba, po czym czmychnęła do lasu…

Za 7 głębokimi snami, za 7 górami niewidzialnych skarbów, za 7 myślami płynącymi niespiesznie, żyła sobie Ryba, latająca Ryba trzeba dodać.

Ryba była niebem, takim jesiennym, a właściwe to zimowym, letnim i wiosennym też. Wielką przestrzenią różnych pastelowych barw, a tak naprawdę czystym, rześkim powietrzem, które swobodnie niczym wędrowiec przemierzało różne krainy. Przenikało otaczający je świat spokojnie i po cichutku, prawie tak, jak inne dziwne stworzenie – czas.

Ogólnie była tak zmienna w swych barwach, a tak stała w swojej przejrzystości, że w zasadzie całkiem możliwe, że była zaczarowanym kryształem. A jak wiadomo kryształ to takie świecidełko, zrobione z kropli wody przez mgliste czarodziejki lasu, z wyśpiewanym przez nie blaskiem, wygładzone ich dobrymi myślami o wolności dusz. Właśnie taki miał być dla słońca i jego promieni ów kryształ.

Ryba była też drzewem, tak właśnie – zwykłym drzewem, twardo stojącym w ziemi, jej korzenie sięgały tak głęboko, że mogły do woli oglądać miejsce, w którym mieszkały najokropniejsze stwory i poczwary. Na szczęście korzenie tej dziwnej Ryby były silne i żywe i stwory wolały nie podchodzić do nich, siedziały wiec niepocieszone, kipiące nienawiścią do życia, w swoich ciemnych norach pełnych słodkich niby-skarbów.

Ryba podobno nie była Gruba, ale czasem Piła, na Bezrybiu traciła orientacje, ale zawsze była sobą. Chodzą słuchy, iż nadal pływa pośród dusz, i zagląda w różne zakamarki myśli, psoci niczym chochlik i zadowolona odlatuje z pizzą ( niejedną), cholera wie dokąd….

Fabryka snów - sztuka śnienia, bajki terapeutyczne, rozwój