Byłem w lesie z małą grupką ludzi, dochodziliśmy do ogromnej polany.
W oddali można było dostrzec wielu wojowników, czy to na koniach czy pieszo.
Nas była tylko garstka, stanąłem na przedzie, a obok mnie kobieta, za nami pozostali z naszej grupki.
W naszym kierunku ruszyło kilku konnych, w pierwszej chwili pomyślałem, że jakiś orszak dyplomatyczny, kobieta obok miała z nimi rozmawiać.
Nic bardziej mylnego, jak tylko zbliżyli się do nas na kilkadziesiąt metrów, rozproszyli się i każde z nich zaatakowało. Mnie przypadła łuczniczka, bez wahania wyciągnęła strzałę z kołczanu i się zaczęło.
Nie widziałem jak inni dają sobie radę, skupiłem się całkowicie na walce.
Strzały jakimś cudem odbijały się ode mnie rykoszetem, ale aby nie kusić losu jak najszybciej podbiegłem do niej i zaczęliśmy walczyć na miecze.
Nie byłem zadowolony ze miecza, którym przyszło mi walczyć, jak dla mnie był za lekki.
Łuczniczka, pokazała że ma kilka asów w rękawie, broniła się w magiczny sposób chowając się za różnymi przeszkodami, które tworzyła w mgnieniu oka.
Wciąż nie ustępując, mieczem rozcinałem wszystkie jej obrony, w pewnym momencie przemieniła się w ośmiornicowatego potwora, ale czy to była ona czy przywołała kogoś na pomoc tego nie byłem pewien.
Na nic się to zdało, złapałem ze wszystkich sił dłońmi głowę tego monstrum, był w potrzasku nie mogąc już nic zrobić i wtedy też on/ona zaczął ze mną rozmawiać.
Mówił o swoich zwierzchnikach, tak jakby w ten sposób chciał kupić swoje życie…