Latałem sobie w zadowoleniu nad miastem, czasami obniżając lot omijając linie wysokiego napięcia.
W pewnym momencie wylądowałem na jakimś drewnianym słupie, przypłaciłem to tym, że jakiś drobiazg z mojego ubioru, zaplątał się i musiałem balansować na różne strony aby się uwolnić. Różni ludzie przechodzili poniżej, ale i tak byłem zdany tylko na siebie.
Jedna osoba przystanęła, nieznana mi kobieta, zaczęła się śmiać i ironicznie powiedziała coś w stylu “A co ten pan tam robi w czerwonym kubraczku”, no cóż podniosła mi ciśnienie, gdzie ona widzi jakiś czerwony kubraczek.
Ja tu się produkuje i próbuję uwolnić, a tu przychodzi taka jedna i naśmiewa się ze mnie.
Odwróciłem się do niej i tutaj nie powstydziłaby się nawet Matka Wielebna z zakonu Bene Gesserit, zaznaczam że ona się wciąż śmieje, powiedziałem jedno słowo, ale miało takie brzmienie, że krew przemieniłaby się w ciekły azot 🙂
Powiedziałem “żaba”, śmiech zniknął z jej ust, zaniemówiła, powtórzyłem drugi raz “żaba”, straciła panowanie nad sobą, zamiast śmiechu zaczęła skrzeczeć jak żaba, najpierw ramiona, a później całe ciało naśladowały ruchy żaby.
Tak to bajka się kończy, jeśli naśmiewamy się z przypadkowych ludzi 😉