Alice Miller – Bunt ciała – recenzja.

Kolejna książka Alice Miller po raz kolejny burzy społeczne stereotypy dotyczące powiązań między metodami wychowawczymi w dzieciństwie a późniejszym losem krzywdzonych dzieci.

Analizując biografie znakomitych artystów i przypadki własnych klientów, dostrzega, jak destrukcyjną więzią jest związek dziecka, a później dorosłego człowieka z rodzicami, którzy maltretowali go w dzieciństwie. Utrzymywanie takiej relacji, opartej na iluzjach i niespełnionych oczekiwaniach wobec rodziców, odbywa się kosztem zdrowia dziecka, a później dorosłego, bowiem ciało buntuje się przeciwko wymuszonym uczuciom, jak miłość czy wdzięczność.

Uświadomienie sobie strachu przed rodzicami i zrozumienie własnych, prawdziwych uczuć może pozwolić na uwolnienie się od niszczących więzi i wykorzystanie tłumionych sił witalnych na rozpoczęcie pełnego i szczęśliwego życia.

Jeżeli człowiek – pisze w przedmowie Alice Miller – wmawia sobie, że czuje to, co czuć powinien i stara się usilnie nie czuć tego, co uważa za niestosowne, zaczyna chorować, chyba że każe za to płacić swoim dzieciom, wykorzystując je do projekcji własnych tłumionych emocji. Sądzę, że udało mi się odkryć tutaj pewną psychobiologiczną prawidłowość, którą przez bardzo długi czas przesłaniały nakazy moralne i religijne”.

“A co z toksycznymi dziećmi?”

Dziś na Wirtualnej Polsce trafiłam na artykuł na temat książki Susan Forward „Toksyczni rodzice”.
Mniejsza o sam artykuł, który, według moich odczuć napisany był bez głębszego zrozumienia tematu. Bardziej zainteresowały mnie opinie internautów, zamieszczone pod nim.

Jedna z pań, podpisująca się nickiem ~Joanna zamieściła post pt. „A co z toksycznymi dziećmi???”. Przytoczę go w całości:

„A jak sobie radzić z toksycznymi dziećmi?? Pokoleniem tylko i wyłącznie roszczeniowym, widzącym tylko swój czubek nosa i własną wygodę ??? Co zrobić by wytłumaczyć dziecku, że mając lat 48 mam prawo do życia, zainteresowań, znajomych. Że właśnie odchowałam swoje dzieci i na niańczenie wnuka – choć kochanego – nie mam ochoty, ani czasu bo pracuję zawodowo…”

Dzieci nie rodzą się toksyczne, roszczeniowe czy – jak to określiła następna z pań:

„… rodzi się więcej dzieci z psychopatycznymi skłonnościami”

Pokolenie roszczeniowe, czy psychopatyczne to już jest skutek wychowania, źródła należy szukać w dzieciństwie rodziców, gdzie ojciec był od zarabiania pieniędzy na utrzymanie rodziny, matka pełniła rolę służebną dla niej. Czasy obecne zmieniły te role – w większości oboje rodziców pracuje na utrzymanie i zapewnienie jako takiego bytu dla wszystkich członków, z tym że próbuje się w dalszym ciągu utrzymać w związku rolę służebną kobiet.
Bardzo ładnie to określił John Bradshaw w jednej ze swoich książek: „Ojciec może wrzeszczeć na wszystkich; matka może wrzeszczeć na wszystkich, z wyjątkiem ojca; najstarsze rodzeństwo może wrzeszczeć na wszystkich, z wyjątkiem rodziców; najmłodsze dręczy zwierzaka.”

Cieszy fakt, że coraz więcej młodych rodzin odchodzi od tego modelu, bo w obecnych czasach jest on już archaizmem, który się przeżył. Jednego jest tylko brak – brak czasu na wspólne wypady i zabawy z dziećmi, rozmowy, które tworzą więzi i rozwijają uczucia wyższe, budują związek, gdzie pełnione role rodziców i dzieci są bardzo elastyczne, gdzie istnieje wzajemna pomoc w prowadzeniu wspólnego domu, a nie żerowanie na jednym z domowników, na którym spoczywa dbałość o dom i wszystkich jego członków, bez współczucia dla niej, bez chwili odpoczynku.

Mówię o kobietach, które pracują zawodowo na równi z partnerem życiowym, lecz po pracy, najczęściej to ona – ryjąc nosem ze zmęczenia – leci z zakupami do domu, gotuje, sprząta, pierze, zajmuje się lekcjami dzieci…

Jakże często jeszcze widzi się taki obrazek, gdzie partner po pracy siada w fotelu z pilotem i puszką piwa w ręce czekając na obiad, dziecko w swoim pokoju zajęte grami na komputerze też czeka, kiedy mama upora się z gotowaniem…

A potem jedna z drugą ma pretensje, że ma ileś tam lat i nie ma czasu dla siebie, mimo że swoje dzieci już odchowała i miałaby chęć na coś zupełnie innego, niż niańczenie wnuków.

Czego nauczyła swoje dzieci, to otrzymuje. Nauczyła niewrażliwości, fałszywego poświęcenia, wykorzystywania przez pozostałych członków rodziny. Nauczyła tego wszystkiego własnym postępowaniem, bo przecież nikt lepiej od niej nie zrobi zakupów, nie ugotuje obiadu, nie posprząta tak dokładnie, nie zrobi prania… A wieczorem czy późno w nocy pada na łóżko obok męża, który ma pretensję, że żona jest oziębła…

Najważniejszego nie nauczyła członków swojej rodziny – ODPOWIEDZIALNOŚCI i współtworzenia tej podstawowej jednostki społecznej jaką jest rodzina, gdzie do jej tworzenia zaangażowani są w równym stopniu oboje rodziców i dzieci.

Dzieci z psychopatycznymi skłonnościami to efekt tego, czego zaznały w rodzinie, co w nich sami rodzice wykształcili swoim zachowaniem, swoimi problemami w wyrażaniu emocji. Nic nie bierze się z powietrza, każdy skutek ma swoją przyczynę, chociaż nie zawsze ją zauważamy. Nadmierna kontrola, manipulacja, znęcanie fizyczne i/lub psychiczne, molestowanie czy wykorzystywanie seksualne.

Nadmiar lub niedobór uczuć niszczy. Kot nie pozwoli się dłużej głaskać, lecz tylko tyle, ile czuje potrzebę bycia głaskanym. Pies też godzi się na maltretowanie przez swojego pana do pewnego czasu, potem rzuca się do gardła. Dziecko jest bezbronne, zdane na rodziców. Zanim dorośnie będzie zmuszone tłumić to, co naprawdę czuje, kiedy jest poniewierane. Odreaguje to na zewnątrz, na otoczeniu – na słabszym rówieśniku, na nieznajomym, który mu się nawinie pod rękę.

Z ofiar bardzo często stajemy się katami dla innych ślepo twierdząc, że wychowanie w przemocy fizycznej czy psychicznej zrobiło z nich dobrego człowieka. Człowieka, który upokarzaniem, upodleniem dziecka buduje swój idealny wizerunek wspaniałego człowieka. Rodziny wychowują katów i kozły ofiarne. Gdzieś trzeba odreagować to, czego nie pozwolono nam zrobić w dzieciństwie, czego nie nauczono nas robić bez krzywdzenia siebie lub innych.

Kłamstwo

ma olbrzymi wpływ na dzieci.
Jeśli swoim zachowaniem rodzice pokazują, że niezbyt wysoko cenią uczciwość, prawdomówność, dzieci na pewno wchłoną tę informację. To, co mówią oboje opiekunowie ma o wiele mniejsze znaczenie, niż to, co robią.

Można do znudzenia powtarzać, by dzieci były prawdomówne, że nie wolno kłamać, ale kiedy widzą, że słowa nie pokrywają się z czynami, szybko dowiedzą się, co naprawdę myśleć. Przed dziećmi nic się nie ukryje. Mają wspaniale rozwiniętą intuicję i są doskonałymi obserwatorami. Nie łudźcie się, że można coś przed nimi ukryć!

Zaczyna się od niewinnych kłamstw, które odsuwają na chwilę nieprzyjemną konfrontację, potem – kiedy się uda – życie bez kłamstwa staje się niemożliwe. Odraczamy wzięcie na siebie odpowiedzialności zasłaniając się kłamstwem, zagłuszamy, co naprawdę czujemy. A potem… potem kłamstwo staje się sposobem na życie… Strach przed wzięciem odpowiedzialności za słowa i czyny nie pozwoli na zmiany.

Pierwszymi nauczycielami w życiu dziecka są rodzice. To od nich przede wszystkim uczą się kontaktowania z innymi ludźmi. Potem ten krąg się poszerza o inne autorytety – nauczycieli, rówieśników, pracodawców.
Jeśli oboje rodziców wzajemnie przymyka oczy na własne drobne kłamstewka w obecności dzieci, wzorzec ten zostanie utrwalony w ich psychice: Tatuś okłamuje mamusię, że wypił tylko dwa piwa, a w rzeczywistości wypił z kumplem pół litra wódki… Mamusia okłamuje tatusia, że zapłaciła za nowe buciki tylko 100 złotych, gdy w rzeczywistości zapłaciła dwa razy tyle… Dziecko przynosi ze szkoły drogie markowe pióro. Na pytanie skąd je ma, odpowiada, że koleżanka mu je podarowała, że znalazło na ulicy/na przerwie między lekcjami/w szatni/w klasie itd., będąc na sto procent pewne, że ani ojciec, ani matka nie będą dociekali, skąd je ma tak naprawdę. Jest to unikanie odpowiedzialności za własne postępowanie i w następstwie – postępowanie dzieci.

Od rodziców – w pierwszej kolejności – uczymy się tolerancji lub nietolerancji kłamstwa, oszustw, mataczenia. I zawsze zaczyna się od niewinnego kłamstewka, drobnego oszustwa, naginania faktów na swoją korzyść. Te wzorce stosujemy w dorosłym życiu. Unikanie odpowiedzialności przenosząc ją na innych, to sposób na życie większości z nas. Niech odpowiadają naiwni – przypłacając zdrowiem, depresją (a czasem życiem), chcąc na siłę utrzymać zakłamany związek, w którym nigdy – lub prawie nigdy – nie było szczerości, otwartości, uczciwości – wobec siebie i wobec najbliższej osoby.
Chcąc tym sposobem utrzymać pracę, dobre relacje ze zwierzchnikami, współpracownikami brniemy w kłamstwa i zaprzeczanie, w oszustwa, przymykanie oczu na jawną niesprawiedliwość. Akceptując w ten sposób to, czego tak naprawdę nie chcemy doświadczać w swoim życiu…

Fabryka snów - sztuka śnienia, bajki terapeutyczne, rozwój