Refleksje na temat depresji

Każda z naszych myśli materializuje się pod postacią, którą nazywamy umownie „sukcesem” lub „porażką”, przyciąga ku nam odpowiednich ludzi, którzy służą nam pomocą na naszej drodze. Niestety, pod postacią „pomocy” bardzo często rozumiemy, że ktoś wykona coś za nas. Pomoc to niekoniecznie coś, co wywołuje uśmiech radości, poczucie szczęścia, to często jest cios, ból, pod wpływem którego zmieniamy swoje poglądy, spojrzenie na daną sytuację.

Jakże często popadając w stany depresyjne, topimy się w nich, poddajemy bezwiednie ich destrukcyjnemu działaniu. Nie taki jest cel tych stanów.
Każda zmiana w świadomości wymaga odosobnienia i wycofania z życia społecznego, wymaga spokoju i ciszy. Żeby coś nowego mogło zaistnieć w naszym umyśle, trzeba najpierw usunąć, puścić to, co zbędne, co przykuwa nas do jednego miejsca. My natomiast odbieramy depresję jak coś, co nas pogrąża i pozwalamy wciągać się bezwolnie w jej otchłań.
Jeśli wiemy, czemu służy ten stan umysłu, potrafimy przetrwać ten okres obserwując siebie i zmiany, jakie zachodzą w naszej świadomości. Nie dzieje się to jednak z dnia na dzień. Rozwój świadomości to proces długotrwały, zależny od naszej otwartości i chęci przyjmowania tego, co z sobą niesie.

Kiedy zaczynamy się bać, depresja pochłania cały nasz potencjał energetyczny. Stan załamania i beznadziei pogłębia się, co niejednokrotnie doprowadza do zupełnej utraty kontaktu z zewnętrznym światem i całkowitego wycofania się. W ten sposób tracimy możliwość analizy swego wnętrza i wydobycia własnej mądrości na powierzchnię.
Gdy staramy się utrzymać świadomość siebie podczas takich stanów oczyszczających, potrafimy również zauważyć, czemu to służy – nie zniszczeniu, ale oczyszczeniu naszego umysłu z przestarzałych pojęć, które przestały nam służyć, z których po prostu wyrośliśmy.

Mówiąc krótko, depresja jest stanem, w który popadamy w chwili, kiedy nasze własne ograniczenia w postrzeganiu nie pozwalają zauważyć skutecznego sposobu rozwiązania danej sytuacji, lecz próbujemy uporać się z nią za pomocą starych i nieskutecznych – w tym wypadku – metod. Wtedy następuje proces depresyjny, który ma za zadanie usunąć przestarzałe, zdewaluowane przekonania, by na ich miejsce weszły nowe, bardziej skuteczne działania.

Kije i kamienie mogą nam połamać kości, ale słowa mogą złamać nasze serca..

Spotkanie pod gołym niebem

Na płaskowyżu stała mała grupka rozmawiających ludzi, gdy nagle pogoda zaczęła sie zmieniać.
Wiatr naganiał burzowe chmury, zaczęło się błyskać, tym wydarzeniom towarzyszyło uczycie, którego doświadczyłem już w niektórych snach. Ciężko je opisać, uczucie zagrożenia, tajemniczości, pełne w swoich przejawach.
Pojawił się błysk, który okazał się jakimś obiektem, który lśnił, za chmur ukazała sie linia prosta, niczym błyskawica, w pierwszej chwili wziąłem ten znak za krzyż, po chwili można było dostrzec inne szczegóły.
Gdy obiekt był wysoko nad ziemią był świetlisty i przypominał połączenie kół, elips i krzyża.
Schodząc niżej zmieniał swoją budowę, świetlistość zastąpiły kości, można było dostrzec żebra, kręgosłup,ramiona, kolejne zbliżenie i teraz widać dwie głowy jakby połączone dwa tułowia, jeden tułów z głową, a nad nim kolejny z głową, połączony z poprzednim tułowiem. Kości oblekły się skórą, która miała odcień jasnej stali.
Moi rozmówcy przedstawili mnie zwracając się do istoty jako “Uczeń Jezusa”, widziałem siebie jako małego chłopca.
Po przedstawieniu mnie istota zwróciła sie do mnie ze słowami, poruszając dłonią przed moim czołem “Niech przejawiają się twoje moce”. W tym momencie zacząłem iść, przechodząc w lot, oddalając się od moich towarzyszy…

Przeszedłem w inne sny
Pracowaliśmy przy niewielkim zbiorniku wodnym, coś było z nim nie tak, udało nam się znaleźć połączenie z drugim zbiornikiem, łączyła je lina która naciągaliśmy i w tym momencie moja lewa stopa wpadła w niewielki otwór. Atmosfera była gorąca w związku z tymi zbiornikami i bo groziło nam bliżej nie określone zagrożenie, przez dłuższą chwilę nie mogłem uwolnić stopy. Nadbiegła pomoc po chwili byłem już wolny.

Tym razem scena wydarzeń przeniosła sie na niewielkie wzgórze porośnięte gęstym lasem, przesiąkniętym wilgocią, jakby przed chwilą spadł deszcz. Na ściółce leśnej dostrzegam salamandrę, i mam wrażenie że muszę się nią opiekować, albo jest to mój “brat”, albo ja sam. Salamandra powoli wspina się na górę, na jej drodze znajdują sie ostra kamienie, a nawet nie wiadomo skąd wiele kawałków szkła. Płaz cierpliwie pokonuje przeszkody, jest tak delikatna ale zarazem ta delikatność pomaga jej przekraczać najtrudniejsze przeszkody. Zamarłem na chwilę widząc jak przeciska sie przez ostry otwór w szkle, wystarczy tak nie wiele , a ostre krawędzie ją przetną. Szczęśliwie idzie dalej…

Biegnę, ciesząc się prędkością, wolnością. Sycąc sie powietrzem, słońcem i górami. Górska wyżyna jest miejscem mojego radosnego biegu, moja postać nie jest postacią ludzką. W tym momencie jestem skrzyżowaniem ryby i gazeli, o twardej brązowej skórze.
W pewnej chwili dostrzegam, że strzelają do mnie, przyspieszam. Napastnikom jednak udaje się mnie zranić, budzę się w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu. Wciąż w tej samej postaci leże na sianie, zamknięty jakimś kurniku. Dostrzegam drzwi, patrzą na zamek lub inaczej na sposób zamknięcia tych drzwi. Pojawia się myśl, że jeśli tylko dojdę do siebie to bez żadnego problemu uwolnię się.

Powtarzające się symbole

Miejscem akcji bym dom rodzinny na wsi, pełen domowników, a raczej jakieś paczki znajomych, która była na wycieczce. Krzątaliśmy się po domu, prowadziliśmy rozmowy, zastanawialiśmy się, kiedy będziemy wracać, decyzję za nas podjęła Gospodyni domu, okazało się ze będziemy musieli jechać już dziś. Miałem nie wiadomo skąd pozostałości po cienkiej Pizie, była już zimna i raczej niezjadliwa. W domu była jeszcze Kucharka, rozmawiałem z nią trochę i okazało się, że ona zrobi z tego zimnego placka coś, co będzie się nadawać do jedzenia. Rozpostarła przede mną wizję, czego to doda, jak to przyrządzi, jak rozłoży na cieście, że sam jeszcze się zdziwię, jaka wyjdzie z tego smaczna potrawa.
Gdy reszta się przygotowywała do podróży okazało się, że padający wciąż deszcz przerodził się w rzęsistą ulewę, przez co niewielka rzeczka płynąca obok domu wystąpiła z brzegu, zalewając ogród i docierając przez piwniczne okienka w głąb domu. Wszyscy zaczęli się ubierać i przygotowywać do ratowania domu, ubieranie odpowiednich butów, decyzje, kto gdzie ma iść itp. Deszcz powoli jednak zaczął ustępować, co osłabiło nurt rzeki, która wciąż jeszcze, choć słabiej, ale królowała na ogrodzie i opływała ściany nośne domu. Stałem na zewnątrz i przyglądałem się wydarzeniom, reszta stała na werandzie i obserwowała wszystko.
W tym momencie pojawia się myśl przewijająca się ostatnio w „snach” – nie przejmowałem się, że inni zobaczą moje działanie. Podjąłem decyzję unosząc się w górę, na mojej drodze przeszkadzały mi kable energetyczne, ale przelatując pomiędzy nimi nie obawiałem się, że jeśli któregoś dotknę, że może mi coś grozić. Poprawiłem się w locie, była ze mną poduszka zafu, na której tak często siedzę. Wyleciałem na ulice i kierowałem się w stronę lasu mając przed sobą kolorowe niebo, które odpoczywało tuż po deszczu. Lecąc zastanawiałem się jak znaleźć odpowiednie miejsce, gdzie będę mógł przerwać brzeg rzeczki, aby fala powodziowa opadła.

Następne miejsce i wydarzenia.
Weszliśmy na teren jakiegoś systemu pałacowego, pełnego zieleni i było jakieś, „ale”, bo wciąż wypatrywaliśmy niebezpieczeństwa. Był z nami nasz kotopies;), biegał swobodnie, ceni on wolność ponad wszystko, kocha członków swojego stada, ale chwile wolności są dla niego jak narkotyk, zachłystuje się nimi, bardzo często jego natura jest o krok od oddania się w pełni wolności, ale też często udaje się nam go jednak przywołać do siebie, co nie znaczy, że jest to łatwa sztuka;) Przechodząc białymi i zadbanymi ścieżkami pośród drzew, podbiegały do nas ogromne psy. Większość był agresywna, ale w tym miejscu i czasie nie obawiałem się łapać ich za potężne szczeki, miotając nimi jak workiem ziemniaków, niektóre z nich przechodziły obok nas, nie okazując agresji. Kiedy nasz spacer się skończył doszliśmy to dużej bramy, kotopies gdzieś się zawieruszył w swoim bieganiu, my zaś podchodziliśmy ukradkiem i podpatrywaliśmy bokami, czy aby nikt nie czatuje na nas za bramą?

Fabryka snów - sztuka śnienia, bajki terapeutyczne, rozwój