4.30 poczułem zaciskającą się pętlę na mojej piersi, wybudziłem się uwalniając się od tego odczucia.
Poleżałem w spokoju kilkanaście min by ponownie wejść w sen.
Przeniosło mnie w pewno nieznane mi miejsce, okazało się że to nieprzyjemne uczycie było przejściem/zaproszeniem od pewnej istoty.
Przyjaźnie rozmawiając spacerowaliśmy po rozległym budynku o pastelowych ścianach, które konsystencją przypominały zastygnięty żel. Mijaliśmy różne osoby, każda miał swoje zajęcie, często widziałem jak z bocznych korytarzy transportowano „zwierzęta” całkowicie były odmienne od znanych w naszym świecie.
Doszliśmy do czegoś w rodzaju windy, moja rozmówczyni albo się spóźniła albo drzwi nie zadziałały jak należy, została przez nie przyciśnięta lub tylko uderzona. Gdyby wszystko wokoło było zbudowane z twardszych materiałów mogło by to się źle skończyć. Ale na szczęście drzwi też były żelowe, tylko okazało się że moja towarzyszka coś niosła, bo uderzenie drzwi spowodowało rozlanie jakieś nieokreślonej, opalizującej cieczy.
Obawiając się że mogło jej się coś stać, zacząłem bardziej przyglądać jej postaci.
Skóra była marmurkowa, oczy koloru wody zmieszanej z chmurami, uszy krótkie i spiczaste przylegające do ciała, po obu stronach szyi miała fałdę skóry, sztywno naciągniętą.
Jej klatka piersiowa była jakby wysklepiona na dodatkowych kościach a pośrodku znajdował się mały wyrostek.
Po oględzinach i krótkiej wymianie zdań okazało się że nic niej nie jest.
Nosi imię Mahabei, jest połączeniem trzech istnień, słynie z nieufności, ale jak widać ciekawość przełamała jej opory i zaprosiła mnie do swojego świata.